wtorek, 2 czerwca 2015

Rozdział 14

   Deszcz nie przestawał padać. Po tym jak wyjechałam ze stacji jechałam cały czas prosto. Nie puszczałam rąk z kierownicy. Cały czas jechałam.
   Po długim czasie zegar w samochodzie wybił 7:00. Jechałam sześć godzin? Rozglądałam się za jakimś uboczem bez rowu, ale byłam cały czas w lesie.
   Zatrzymałam się na jakieś ścieżce. Tęskniłam za nim jak cholera. Chciałam go znaleźć. W życiu nie pragnęłam czegoś bardziej. Nie zastanawiając się ruszyłam w dalszą drogę.
   Nagle przede mną zmaterializowało się drzewo. Nie dałam rady zahamować. Ostro skręciłam. Bok walnął w drzewo roztrzaskując przednie siedzenie. Silnik zgasł. Drzwi się zablokowały. Szarpałam się chwilę, puki na moją rękę nie spadł płomyk ognia. Zgasiłam go rękom i wybiłam szybę łokciem. Piekła mnie od zetknięcia się ze szkłem. Wyskoczyłam z samochodu i popędziłam przed siebie.
   Po paru sekundach powaliła mnie eksplozja. Stoczyłam się do rowu. Walnęłam kamieniem w ranę. Krzyknęłam. Poczułam jak ostrze kamienia wbija mi się w nią. Otworzyła się.
    Potem poczułam jeszcze większy ból. Podniosłam głowę. Moja noga się paliła. Przeczołgałam się parę metrów i rękami zgasiłam ogień. Miałam okropne popatrzenia. Przeszukałam wzrokiem okolice. Obok mnie leżał duży i gruby patyk. Wzięłam go i się podniosłam, ale nie stałam długo. Noga nie wytrzymała mojego ciężaru. Z rany sączyła się krew. Oderwałam kawałek koszulki. Żałowałam, że nie założyłam podkoszulki, którą wczoraj wciskał mi Alec. Owinęłam ją ranę. Znowu ból. Dotknęłam poparzeń. Cholera.
   Przeczołgałam się do pobliskiego drzewa. Oparłam się o nie i patrzyłam jak ogień walczy z lasem. Miałam dość. Jeszcze dwa miesiące temu nie pomyślałabym, że tak wyglądałoby moje życie. Chciałam płakać. Nie dość, że straciłam rodzinę, miłość, siebie. Straciłam wszystko przez chorobę zwaną "Fear".
   Powoli umierałam. Nie mogłam nic zrobić. Byłam zależną komórką, która nie umiała sobie poradzić. Tak miałam zginąć? Przez ogień? Coś co kiedyś uważałam za siłę? Jeśli tak chciał los niech tak zrobi. Chciałam zginąć przez ogień. Zawsze.
   Zamknęłam oczy.
   - This is not the end of me, this is the beginnig.- słowa same ze mnie wyciekły. Pamiętam je.
   Teraz już czekałam na śmierć.
   Przez mgłę zobaczyłam nadciągający samochód. Terenówka. Zatrzymała się przy mnie. Nie miałam sił, żeby krzyknąć. W samochodu wyszedł chłopak. Miał czarne włosy. Oczu nie widziałam. Rozejrzał się dookoła, aż wzrokiem wypatrzył mnie. Przybiegł do mnie. Popatrzył mi w oczy. Płakałam.
    I wtedy zauważyłam coś dziwnego. Miał pofarbowane włosy na czarne. U nasady miał blond. Pofarbował je na szybko. Fear.
   Podniósł mnie i usadowił na miejscu pasażera. Automatycznie przypomniał mi się wypadek, który nastał pół godziny temu. Zamknęłam oczy. Czułam, że umarłam.

   Znowu ten sen. Bieg, las i przepaść. Jakby zwiastował moją śmierć.
   Lekko otworzyłam oczy. Leżałam na balkonie. W hamaku. Miałam przyłożony zimny okład do czoła. Powoli się podniosłam. Byłam w lesie.
   Nagle drzwi się otworzyły. Stanął w nich chłopak. Niewiele starszy ode mnie. Był Fear'em. Miał bluzkę z krótkim rękawkiem. Pióra jastrzębia robiły wrażenie. Uśmiechnął się. Podszedł do mnie i usiadł na stołku obok moich nóg. Miał w ręku miskę z zieloną mazią. Nałożył trochę na rękę i rozmasował na popatrzeniach. Piekło, ale tylko trochę. Wcierał to na całej długości poparzeń omijając ranę.
   Było ciepło. Nie miałam na sobie kurtki. Tylko podarta bluzka i spodnie, które nie nadawały się do niczego. Potarłam rękami twarz. Czułam się wycieńczona.
   Chłopak spojrzał na mnie. Uśmiechnął się blado.
   -Jestem Noah Scheer.- powiedział.- Nie musisz nic mówić. Wiem, że przeżyłaś szok.- dalej smarował moją nogę maściom.- Musisz tu trochę posiedzieć. Może nie wiesz, ale z oparzeniami to też jest krucho.- zakaszlał.
   Przechyliłam głowę.
   -Mam problem z płucami.- znowu kaszlnął.- Za dużo pracowałem w kopalni.- spojrzał na mnie.- Mam dwadzieścia dwa lata. Trzy lata w kopalni. Harowałem czasami po dwadzieścia godzin dziennie. Za ojca. Odbiło się to na moich płucach.
    Wstał. Wziął miskę i podszedł do mnie.
    -A wyjawisz mi swoje imię, kochana?- zapytał.
    -Sky. Sky Black. - odpowiedziałam. Spojrzałam na niego z pytaniem w oczach. Czułam, że już rozumiemy się bez słów.
    -Kochana. Staniesz na nogi. Rana się już goi. Z poparzeniami jest kiepsko, ale będziesz dała radę chodzić. Jakbyś czegoś potrzebowała zawołaj, znaczy zapukaj w szybę.
    Wskazał na okno po mojej lewej. Uśmiechnął się i wszedł do domu. Zapukałam w okno. Podwinął żaluzje. Wziął notes i coś zabazgrał. Czego kohan kochana potrzebujesz?
    Pokazałam jakbym chciała się napić. W jednej ręce pokazywał butelkę wody, a w drugiej cole. Wskazałam to drugie. Uśmiechnął się. Wziął szklankę i poszedł do mnie. Otworzył drzwi i kopniakiem je zamknął. Usiadł na stołku. Nalał coli do szklanki i mi ją podał. Piłam małymi łyczkami.
    Oparł głowę o ręce i zaczął mnie "skanować". Wyglądałam jak pobojowisko. Prawie spalone dżinsy do tego z ogromną plamą krwi na piszczelu. Były potarte od... wielu czynników. Bluzka była podarta i miała oderwany spory kawałek na boku odsłaniający ogromny obszar nagiej skóry. Buty były całe ubłocone i zwęglone. Włosy potargane. Jedyne co wyglądało w miarę przyzwoicie to moja twarz. Noah ją umył.
   -Musisz się przebrać.- przerwał moje myśli.- Moja siostra była w twoim wieku jak... jak... zapewne rozumiesz. Choć ze mną.
   Pomógł mi wstać i później dojść do pokoju jego siostry. Pokazał mi szafę i wyszedł.
   Jego siostra była trochę wyższa ode mnie. Wzięłam dżinsy z dziurami na kolanach pierwszą bluzkę jaką znalazłam. Była biała i napis We are stupid people. Miałam podobną, tylko, że zieloną. Zobaczyłam trampki leżące obok łóżka. Założyłam je. Tęskniłam za trampkami
   Przebrana wyszłam z pokoju. Noah stał w frontowych drzwiach. Patrzył w dal. Podeszłam cicho do niego, ale odwrócił się. Pewnie dlatego, że kulałam.
   -Wyglądasz jak ona.- założył zabłąkany kosmyk włosów z mojej twarzy za ucho.- Czuj się jak u siebie.
   Odwrócił się znowu w stronę lasu i usiadł na podłodze. Powoli odeszłam od niego. Wtedy coś się stało.
   Czułam jak moje zmysły się wyostrzają. Czułam jego zapach. Miły, zachęcający i... smakowity. uszy wyłapywały najmniejsze dźwięki. Słyszałam jego oddech, przyspieszone bicie serca. Chciałam zaatakować.
   Noah spojrzał na mnie przez ramię. Gdy zobaczył, że klęczę i wpatruję się w niego, jak w zwierzynę stanął jak oparzony.
   Wyciągnął jedną rękę do przodu. Druga się zapaliła. Ogień lizał jego skórę. Nie cofnęłam się.
   -Sky, uspokój się.-powiedział, a ogień robił się coraz większy.
   Nie słuchałam go.
   Zaatakowałam.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
Nie jestem z tego rozdziału zadowolona :/ Podobał się?

13 komentarzy:

  1. Wybacz, ale myślałam, że już nie dodasz kolejnego rozdziału... poza tym jest świetnie! naprawdę! i ten Noah <3 tylko to, że go zaatakowała..;/ kiedy można spodziewać piętnastki? weny życzę ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem chora więc myślę, że do nast środy się wyrobie :*

      Usuń
  2. Ooooo jeszcze coś nowego? :D Meega *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Troche błędów, ale ogólnie, według mnie, najlepszy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny!
    Szkoda , że zaatakowała Noah :( Był taki fajny...
    Weny życzę i zapraszam do siebie : wolfnatureblog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny :) ale juz od dawna czekam na dalszy ciąg... Kiedy mozna sie go spodziewać??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :* Mam wielkie problemy z napisaniem nast rozdziału, ale będzie do końca tygodnia, a przynajmniej tak myślę :/

      Usuń
  6. Nie skomentowałam? Myślałam, że tak. Przepraszam, skomentuję następny. Ogólnie jest fajny.
    Nominowałam cię do LBA. Pytania, mój blog: http://theamnesiastory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń