wtorek, 31 marca 2015

Rozdział 5

   Dziękuję, że z taką wytrwałościom czekaliście na kolejny rozdział. W nagrodę długi, naprawdę długi rozdział ;)



   Po paru godzinach wyszłam z łóżka. Ledwo. Otworzyłam resztę pudeł i je wypakowałam. Były tam moje obrazy. Kochałam rysować ptaki, pióra czy lasy. Ale chyba najbardziej kompletnie czarne orły. Takie jak ja. Już na początku miałam objawy, że jestem Fear'em.
   Pamiętam czasy kiedy umarła babcia. Rodzice pozbyli się wszystkich pamiątek z niej związaną. To było straszne. W życiu bym nie pomyślała, że pozbędą się mnie z życia.
   Na dnie był wisiorek  małym  słoiczkiem, w którym były małe kamyki. To był wisiorek od Nathana, mojego chłopaka. Momentalnie się rozpłakałam. Dał mi go na dachu swojego domu. Tam pierwszy raz się pocałowaliśmy. Nigdy nie zapomnę o jego wargach na moich. Był dla mnie wszystkim. Płakałam cały tydzień po jego śmierci. Moje życie legło w gruzach, aż do teraz.
   Założyłam wisiorek i wyszłam do kuchni. Nadal potwornie bolał mnie brzuch, ale trochę przestał po fali płaczu. W kuchni nikogo nie było. Poszperałam w lodówce i znalazłam makaron, w szafce sos pomidorowy. Tylko gdzie ser?! Dobra będzie bez niego. Będzie spaghetti. Ciekawe czy wystarczy dla wszystkich.
   Mniej więcej pół godziny później obiad był gotowy. Wszystkie sześć porcji. Jakby Thomas się zjawił odstawię mu swoje. Stanęłam w progu drzwi i zawołałam na obiad. Pierwszy przyszedł Dylan. Okulary bardzo wyolbrzymiały jego oczy. Były koloru morza, takiego jak na Florydzie. Kiedyś tam byłam. Jeszcze Annie się nie urodziła. Na jego czerwonym T-shirt'sie był napis "Always" z "Harry'ego Potter'a". Oczywiście zauważył, że na niego patrzę.
   -Czytałaś?- spytał.
   Przytaknęłam.
    - Szkoda mi Fred'a. Była to moja ulubiona postać. Ogólnie wszyscy Weasley'owie. Jaki był twój ulubiony moment?- powiedziałam.
   -Wiesz musiałbym się zastanowić. Chociaż wszystkie z Fred'em i George'em były zawsze zajebiste.- odpowiedział.
  -Wreszcie ktoś podziela moje zdanie!- wrzasnęłam.
  Przerwała nam Sam. Wpadła do kuchni i prawie jednym susem zjadła połowę spaghetti. Parzyliśmy na nią z ogromnym zdziwieniem. Zaczęliśmy się śmiać. Do kuchni weszła Lucy. Była okropnie mała. Ta ja miałam 1,70, Sam może parę centymetrów więcej, Nath może 1,80, Dylan był taki jak ja, a Lucy ledwo 1,60. Wyglądała na 15 lat. Dylan usiadł między Sam i Lucy. Zawołałam Nathana. Wyglądał jakby nie spał całą wieczność. Usadowił się obok mnie i zaczęliśmy posiłek. Stół mieścił osiem osób. Oprócz spaghetti stało na nim jeszcze sól, ser, który skądś wytrzasnęła Sam. Wszyscy jedli jakby ktoś miał im to zabrać. Teraz wyobrażam sobie co musiała gotować Sam.
   Nagle Nath wylądował twarzą w spaghetti. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. On zasnął! Po chwili wyjął twarz ze spaghetti. Był cały umorusany. Wyglądał jak małe niezaradne dziecko. Zaczął się śmiać. Oni byli jedną wielką rodziną, a ja piątym kołem u wozu. 
   -Jutro.- powiedział Nath.
   Popatrzyłam na niego z zaskoczeniem.
   -Jutro pójdziemy do twojej rodzinki.- uśmiechnął się krzywo. Skądś znałam ten krzywy uśmiech.- Tylko idę  z tobą.
***
   Musieliśmy wziąć broń na wszelki wypadek. I tak nie umiem jej używać, ale Nath się uparł, że to dla mojego bezpieczeństwa.
   Mieszkałam niedaleko szpitala. Moje małe mieszkanko, które dzieliłam z rodzicami i Annie. Nie wiem czy dam radę tam wejść.
   Wzięliśmy taksówkę. Byliśmy na miejscu po dziesięciu minutach. Ten stary bloczek, w którym mieściło się zwariowane życie Black'ów. Rodzice bibliotekarze, jedna córka malarka i druga koszykarka. To życie było piękne, ale nie mogło trwać wiecznie.
   Jeszcze raz sprawdziłam czy mam klucze i weszliśmy do środka. Hol nadal śmierdział tym dziwnym zapachem kiszonego ogórka i lakieru do włosów. Zapachy Marry, recepcjonistki. Przyszedł Calry, ten stary, rudy kot, który był w moim wieku. Tylko czekam, aż zdechnie. Szczerze go nienawidziłam. Ten kocur rozciął  mi pół twarzy. Nadal mam lekką bliznę. Miałam dziesięć lat. Zaczął miauczeć.
   -Zamknij się.- wycedziłam.
   Zamruczał. Nath kucnął przy nim. Calry położył się na plecach. Podrapał go po brzuchu. I to mi mówił, żebyśmy nie tracili czasu na głupoty.
   -Dobra, musimy iść.- powiedziałam.
   Spojrzał na mnie przez ramię i wstał.
   -Przepraszam. Po prostu znam te ściany.- zerknął na mnie,- Tylko nie pamiętam, kto mi je pokazał. Uwierz. Każdy z nas utracił coś ważnego. Ja na przykład pamiętam dane zdarzenia...- zaczął wchodzić po schodach.- tylko mam zamazane twarze.- wiedziałam, że jest bliski łez.
   Co miałabym utracić? Zajrzałam do najgłębszych zakamarków mojego umysłu. Brakowało mi tam jednego. Moich wczesnych wspomnień. Pierwsze były... sprzed dwóch lat! Kiedy tatę potrącili. Niedługo po tym zakochałam się w Nathanie. Jak mogę nie pamiętać narodzin Annie czy moich urodzin. Czekaj... jest jedno. Moje dwunaste urodziny i... Nathan, mój chłopak. Patrzył na mnie z drugiej strony sali. Był blondynem z miodowymi oczami, które jak mówił "Moje oczy mają tylko jedno marzenie... patrzeć na ciebie". Wtedy mnie pierwszy raz pocałował, na dachu swojego domu.
   Opadłam na podłogę. Nath do mnie podbiegł. Był parę schodków wyżej, ale i one wydawały się wiecznościom. Co?!
   Uklęknął obok mnie.
   -Nie pamiętam.- słyszałam własny szloch.- Pierwsze są sprzed dwóch lat.
   Jego twarz zbladła. Chyba nikt tego nie doświadczył. Wziął moją twarz w dłonie. Ciekawe czy zawsze były takie poranione... jak u Nathana.
   Nie bój się.- powiedział w moich myślach.- Ja nie pamiętam ludzkich twarzy sprzed przemiany. Ty ich pamiętasz.
   On miał gorzej. Może nie wspomniał, że miał dziewczynę ale pewnie tak było. Nie pamięta jej twarzy, twarzy sąsiadów, twarzy przyjaciół, może nawet rodziny. Wspominał tylko o Sam i rodzicach. O matko!
   Rzuciłam się mu na szyję. Objął mnie ramionami. Dlaczego były takie znajome? Serce zabiło mu szybciej. Wtuliłam twarz w jego szyję. Był dla mnie taki znajomy. Dlaczego?
   Nagle sobie przypomniałam gdzie jesteśmy, na klatce schodowej w moim bloku. Puściłam go, ale niechętnie. Weszliśmy na te przeklęte piąte piętro.
   Stanęłam przed drzwiami. Przez chwilę nie wiedziałam co robić. Łzy same spływały mi po policzkach. Nath podszedł do mnie od tyłu i objął rękami moje ramiona. Kiedy my się do siebie zbliżyliśmy? To było miłe uczucie. Nie chciałam przerywać, ale zrobił to on w mojej głowie.
   Jeśli boisz się wejść, ja pierwszy wejdę.- powiedział w mojej głowie.
   Wyjęłam klucze. Dałam mu wyraźny, że to będę ja. Chwilę mi zajęło włożenie klucza do dziurki przez te przęsącą rękę. Wzięłam głęboki wdech i wydech i weszłam do domu. Nikogo nie było. Annie zaraz wróci z rodzicami z co tygodniowych zakupów. Zamknął drzwi i poszłam wgłąb domu. Tęskniłam za nim. Był mały, ale wystarczał dla czwórki osób. Na ścianach były ogromne białe, prostokątne plamy po moich obrazach. Łzy same popłynęły.
   Nath wziął mnie od tyłu i przytulił. Dlaczego był taki znajomy? Jego zapach, ramiona nawet głos. Nie, coś tu nie gra. Poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem. To nie była ta Sky z kruczoczarnymi włosami i piwnymi oczami... stała przede mną piękna brunetka z... zielonymi oczami jak świeża trawa po deszczu, jak świeże liście na drzewach. To nie byłam ja.
   Walnęłam w lustro, aż się roztrzaskało. O dziwo ręka mnie prawie nie bolała. Do łazienki wpadł Nath. On pewnie też inaczej wyglądał przed przemianą. Teraz i jego chciałam walnąć i to zrobiłam. Ale przed zderzeniem z jego policzkiem dosłownie wzleciał w powietrze i wypadł przez drzwi do salonu. A więc to jest moja "super moc". Patrzyłam na moją rękę z zdziwieniem. On na mnie też. Leżał na podłodze i opierał się łokciami. Te grafitowe oczy zabłysły podziwem. Podeszłam do niego i pomogłam mu wstać.
   Przez chwilę się śmialiśmy. Poszłam do pokoju Annie. Chciałam wziąć nasze zdjęcie. Jej pokój był taki jak zawsze. Żółte i zielone ściany, wiecznie nie pościelone łóżko, bałagan na biurku. Podeszłam do jej łóżka i je pościeliłam. Ucieszy się. Pod pościelą był... mój obraz. Trzymające się ręce na tle trawy. No tak, rodzice pozbyli się wszystkich, tylko ten został. Zostawiła go, bo chciała mieć mnie przy sobie. Wzięłam jedną samoprzylepną karteczkę z biurka i napisałam:

"Moja Annie...
 jeszcze przyjdę utulić cię do snu i opowiedzieć bajkę
obiecuję
dziękuję za obraz

SKY"

   Usłyszałam otwieranie drzwi. Kurde ja ich nie zamknęłam! Ktoś rzucił zakupy do kuchni.
   -Córciu wiesz, że płacz nie przywróci ci siostry!- mama. To moja mama!
   Nath mnie objął. Wyrwałam się. Ala zanim nacisnęłam klamkę rozległy się trzy strzały.

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 4

    Godzina 8.13. Obudziłam się. Miałam lód przyłożony do brzucha. Trochę stopniał.
   -Obudziła się.- usłyszałam głos Sam w sąsiednim pokoju.
   No tak. Jej paranormalny słuch. Wbiegli do mojego pokoju cali czerwoni. Nathan wyglądał jakby przeszło przez niego tornado. 
   -Thomas to dupek.- warknęła Sam. -Idę z nim naprawdę poważnie pogadać. Wreszcie musi odejść.
   -On cię tylko pobije.- powiedział Nathan.-  Siostra. Weź przestań. Powiemy to wszyscy. Na naradzie. Teraz przynieś coś do żarcia dla Sky.
   Pokiwała głową i wyszła. Zostałam sama z Nathanem.
   - Co ja bym zrobił? -powiedział bardziej do siebie.
   -Nathan.- powiedziałam. Jak na zawołanie usiadł obok mnie na łóżku.- Mogę się zobaczyć z rodziną?
   Chociaż wiedziałam jaka będzie odpowiedź, zadałam te pytanie. Tylko głos Nathana mnie uspokajał, a ja czułam się okropnie. jego głos był naprawdę piękny i w dodatku brzmiał jak prawdziwego piosenkarza. Może dla tego mu nigdy nie przerywałam.
    -Każdy z nas zmienił się w Fear'sa, kiedy był pogrążony w wielkim smutku.- zaczął.- Wszyscy straciliśmy rodzinę. Tylko Thomas i ty nie. Thomasowi umarła żona. A tobie? Może powinnaś się z nimi spotkać, przeprosić, podziękować. Pewnie.- uśmiechnął się.
   Myliłam się. Pozwolił mi! To było absurdalne. Dał mi szanse się pożegnać. Jak miałam się mu odwdzięczyć. Rzuciłam się mu na szyję. Objął mnie w talii. Śmiał się razem ze mną.
   -Dziękuję.- szepnęłam mu do ucha.
   -Drobiazg. Tylko jadę z tobą. Nie dam cię zabić.- spojrzał na mnie.
   Jego uśmiech dawał mi otuchę, że wrócę do normalnego życia. Chociaż bez Nathana.. Nathan, to dlatego! Umarł tydzień przed przemianą. Puściłam Nathana i opadłam na łóżko. Zrobił się czerwony. Oboje mieli tak samo na imię. Dlaczego był tak do niego podobny?
   -Nic ci nie jest? Źle się czujesz?- zapytał.
   -Nathan, mój chłopak, umarł w wypadku tydzień przed przemianą.- miałam się rozpłakać ale chwycił mnie w ramiona i przytulił.
   Słyszałam bicie jego serca. Przyśpieszyło.
   -Wszystko w porządku?- zapytałam.
   Jesteś za piękna żebyś była prawdziwa.- powiedział w moich myślach.- Po prostu za piękna.
   Wyrwałam się mu. Nie mogłam tego znieść. Przed chwilą powiedziałam mu o moim zmarłym chłopaku, a teraz nazywa mnie piękną. Jakby moje serce nie było już złamane przez jednego Nathana.
   Próbowałam wstać ale poczułam ogromny ból w brzuchu. Kiedyś zabiję Thomasa. Padłam na łóżko z krzykiem. W oczach zebrały się łzy.
   Na tym świecie była tylko jedna osoba bardziej zła ode mnie. Nathan. W jego oczach był czysty gniew. Zaraz miał wybuchnąć furią.
   Do pokoju weszła Sam. Niosła tacę z jajecznicą i lodem, pewnie na mój brzuch. Nathan po prostu wybiegł. Sam stała w progu. Patrzyła w głąb korytarza.
   -Ty draniu!- krzyknął Nathan. Założę się, że do Thomasa.- Mogłeś jej coś zrobić!
   -Co cię to obchodzi?!- wrzasnął Thomas.
   Po tym nastąpiła długa cisza, a potem... seria uderzeń i wrzasków. Sam wypuściła tacę i pobiegła w kierunku wrzasków.
   -Nie tylko jej coś zrobiłeś czy May. A ja?!- krzyknęła Sam chyba przez łzy.
   -O czym ty mówisz?- zapytał łagodnym tonem Nathan.
   -On...- nie dała rady tego wydusić. Aż żałowałam, że leżałam na łóżku.- Po prostu go zabij.- wycedziła bez ukrycia złości.
   Wpadła do mojego pokoju. Przyklękła i zaczęła sprzątać pozostałości jedzenia z podłogi. Dzięki temu, że nie zamknęła drzwi zobaczyłam Dylana i Nathana wlokących nieprzytomnego Thomasa. Sam przestała sprzątać i usiadła na krześle obok. Schowała twarz w dłoniach. Dopiero teraz zauważyłam fioletowe pasemka w jej czarnych włosach, małe, białe blizny na ramionach, dłoniach i łokciach, ale i pierścionek na jej lewej ręce.
   -Był moim chłopakiem.- powiedziała.
   -Kto?- zapytałam.
   -Thomas. Kochałam go ale on...- ledwo powstrzymywała łzy.- Oświadczył się mi rok temu.- wreszcie na mnie spojrzała. Wyglądała naprawdę okropnie.- Byłam z nim naprawdę szczęśliwa. On mnie kochał, a ja jego. Było cudownie puki nie zaszłam w ciążę. Wtedy wszystko się zaczęło. Miał większe ataki agresji. Pobił mnie. Poroniłam.- spojrzała na kartony w farbami i innymi moimi drobiazgami.- Potem wyjechałam na miesiąc albo więcej. Zaczęłam nowy rozdział w życiu. Dopiero tydzień po przyjeździe dowiedziałam się o May. Chciałam go zabić, ale jak mogłam powiedzieć o tym,. że mnie pobił i poroniłam, skoro nie powiedziałam im o ciąży. Wtedy poczułam, że popełniłam największy błąd w moim życiu, nie zdjęłam pierścionka.- znowu spojrzała na mnie.- To było nocy kiedy przyjechałam. Wtedy mnie zgwałcił. Byłam szczęśliwa, że znowu nie zaszłam w ciążę.
   -To dlaczego go nosisz?
   Spojrzała na pierścionek. Uśmiechnęła się pod nosem.
   - Zerwaliśmy zaręczyny jak się okazało, że jestem w ciąży. Szczerze nadal uważam, że go kocham, ale nie umiem tego wyrazić. Jeszcze jedno. Nie mów o tym nikomu, okay?
   -Okay.
   - Dobra, a teraz przyniosę ci coś do jedzenia, przecież nic nie jadłaś od kiedy tu przyjechałaś. Zaraz wracam.
   Wyszła, To było straszne. Jak ona mogła tak żyć?

wtorek, 10 marca 2015

Rozdział 3

   -Nathan, wyjaśnij o co do cholery chodzi.- warknęłam.
   Nie mógł oderwać wzroku od ekranu laptopa. Przegryzł wargę. Wyglądał jakby zaraz miał zemdleć. Walnął o blat.
   -Niech ktoś mi to wyjaśni do cholery!-krzyknął. Był chyba bardziej wściekły ode mnie.
   -Dobra oprócz tego, że mamy ten sam gatunek to nie ma nic dziwnego, prawda?- powiedziałam.
   Potrząsnął głową. Był załamany szczerze nie wiem czym. Ten okropny pokój wyglądał jeszcze gorzej niż kiedy przyszłam.
   -Pamiętasz, jak powiedziałem ci, że jest nas szóstka, a powitała cię tylko piątka?- zapytał.
   Przytaknęłam.
   -Thomas pojechał na "misję" i nie wrócił. Jest z nas najstarszy, ma 26 lat i jest dla nas jak ojciec, a raczej był.- głos się mu załamał. To było jasne, on go nie miał.- On jest jakby to powiedzieć... no naszym szefem i bardzo go szanujemy ale ostatnio... zaczął się z nami kłócić. Nigdy takli nie był i jeśli ci coś zrobi...
   -Co?!- krzyknęłam.
   -Będzie ogromnie zły, że cię tu sprowadziliśmy. On może się posunąć do wszystkiego. Uwierz, znam go za długo, żeby teraz milczeć. Błagam zostań w swoim pokoju na jakiś czas. Boję się, że zrobi to co z May...
   -Kim?
   - May. Była nową. Thomas ja pobił na naszych oczach i nikt nie drgnął. To było straszne ale nikt się nie odważył... miała 14 lat. Teraz może być kimkolwiek, narkomanem, prostytutką, dosłownie całym świtem.
   -Myślisz...
   -Tak. Jesteś nowa. Masz 17 lat. Każdy się go boi, a ty powinnaś najbardziej. On jest tyranem. Nigdy mu nie ufaj. Może kiedyś był dla nas ojcem ale teraz... Trzymaj się od niego z daleka.- wstał. Podłą mi rękę. Ścisnęłam ją i wstałam. Byłam za blisko niego. Nasze twarze dzieliły milimetry.
   Odwrócił się i wyszedł w pokoju. Poszłam za nim. Zaprowadził mnie do małego mieszkanka. Łazienka, mały salonik, łóżko, biurko, szafa pełna ubrań. Pewnie Lucy albo Sam je przyniosły, kiedy Nathan prze prowadzał badania. Obok drzwi stały pudła moich rzeczy. Skąd?!
   -Kiedy byłaś w szpitalu Luke po nie poszedł. Podszył się pod jakiegoś faceta, który miał to wywozić.- uśmiechnął się do mnie.- Witaj w nowym domu. Odpocznij, jutro uczymy się latać.
   Popatrzyłam na niego z przerażeniem. On nie żartował. Będzie mnie uczył latać tylko gdzie?
***
   Gdzieś o ósmej rano przyszedł po mnie Nathan. Naprawdę nie żartował. Będzie mnie uczyć wszystkiego co powinnam wiedzieć o ptakach i o sobie.
    Jechaliśmy tym przeklętym szybem na górę. Słońce poraziło moje oczy, Zamknęłam je. Nagle Nathan wyrzucił mnie do góry aż tak, że stałam na chodniku obok szybu. Ale on był silny. Później sam z niego wyskoczył.
   -Dobra. Musisz zmienić się w Fear'sa. Pomyśl, że jesteś ptakiem.- powiedział.
   Zamknęłam oczy. Poczułam mrowienie na całym ciele. Kiedy otworzyłam oczy byłam ptakiem, a dokładniej orłem czarnym czy jak to mówił Nathan. Popatrzyłam w jego stronę. On też się zmienił. Był pięknym orłem.
   -Możemy mówić ludzkim głosem.- powiedział. Wzniósł się w niebo. Poleciałam za nim. Sama nie wiem jakim cudem pofrunęłam i dlaczego się unosiłam w powietrzu ale jakoś skupiłam się na sylwetce Nathana.
   Czułam się wolna jak nigdy. Przelecieliśmy całe miasto. O dziwo nikt nie zainteresował się wymarłym orłem czarnym, który latał nad ich głowami. W duchu się uśmiechałam, jak i na zewnątrz. Kiedy opadałam na okolice magazynu i bazy Nathan już stał przy studzience i czekał na mnie. To było naprawdę słodkie. Podeszłam do niego. Uśmiechał się od ucha do ucha.
   -Brawo. Jesteś niesamowita... znaczy najszybciej się tego nauczyłaś.- powiedział. Zarumienił się. Otworzył studzienkę i mnie wpuścił. Jechaliśmy jak zwykle, chociaż to mój trzeci raz.
   - Musisz wiedzieć, że nie jesteśmy jakimiś... magicznymi stworzeniami tylko efektem ubocznym pewnego eksperymentu.- powiedział. -Później ci opowiem. Zaraz jest kolacja. Ciekawe co Sam wykombinowała. 
   Sam i ostre noże, stalowe patelnie i garnki, rozgrzane do czerwoności czajniki... co ja takiego zrobiłam?
   Tuż przed szybem stał zdenerwowany Dylan. Wyglądał jakby sikał się za łóżko Nathana i to cztery razy.
   -Nathan. Thomas przyjechał.- ledwo wykrztusił.
   Nathan zbladł. To co zrobił Thomas naprawdę musiało być okropne. Wziął mnie na ręce i pobiegł do mojego pokoju. Zastanawiałam się gdzie jest Thomas. Nathan położył mnie na łóżku. 
   - Posłuchaj mnie. On... naprawdę będzie wściekły i lepiej żebyś udawała, że jesteś nieprzytomna.- powiedział. 
   Położyłam się i zamknęłam powieki. Bałam się co będzie dalej. Nagle usłyszałam kłótnie na korytarzu. Mój oddech stał się szybszy. Weszli do mnie.
   - Dla niej ryzykowałeś życie?!- to był Thomas. Jego głos był szorstki. Wziął moją rękę i pewnie próbował pokazać Nathanowi moje wiotką ręce. Potrząsnął ją.- Jak?! Co ona do licha dla ciebie znaczy?! To zwykła dziewczyna!
   -To tak jakbyś powiedział, ze mam 50 lat i jestem narkomanem i nigdy nie byłem Fear'sem. Człowieku opanuj się!- tym razem to był Nathan. - To Fear! Jedna z nas. Mnie... Sam czy Dylana nie zostawiłeś... Dałeś nam schronienie. Jesteśmy za to wdzięczni ale... jedna osoba nie oznacza kłopotów! Jest jedną z nas, po prostu. Daj jej spokój. Jak się obudzi zawołam cię.
   -A tylko nie zawołaj.- pogroził Thomas.
   Usłyszałam zatrzaskujące się drzwi i otworzyłam oczy. Nathan siedział obok mnie. Schował twarz w dłoniach. Był zdruzgotany. Położyłam rękę na jego ramieniu. Popatrzył na mnie. Był bliski płaczu.
- Dziękuję.- powiedziałam.
- Nie wybaczyłbym sobie, jeśli by cię skrzywdził.- powiedział łamiącym się głosem.- To ja cię tu sprowadziłem. Czuję się za to odpowiedzialny. za to co stało się z May też... Dobra trzeba ci wyjaśnić czym jesteśmy i takie tam.
   -Nie. Jesteś zmęczony. Powinieneś się położyć i zasnąć.  
   - Dobra ale mogę... tutaj? Tylko coś ci wyjaśnię ok?
   -Na pierwsze się zgadzam ale lepiej się nie męcz i śpij. Ja się rozpakuję.
   Wstałam i podeszłam do pudeł. Przynieśli moje farby, płótna i nawet płyty.
   -Fear'si to efekt uboczny pewnego eksperymentu. Na początku chcieli stworzyć jakby...- szukał odpowiedniego słowa.- Anioły ale coś poszło nie tak i powstaliśmy my, Fear'si.
   Odwróciłam się. Stał tuż przede mną.
   -Każdemu z nas wszczepili geny innego ptaka.- kontynuował.- Twoi rodzice wcale nie musieli być Fear'sami, żebyś ty się nim stała. Wystarczyło, że mieli chociaż połowę tych genów i wtedy urodzi się  Fear. Eksperyment powstał tuż przed pierwszą wojną światową, a że minęło, aż tyle czasu geny zaczęły się łączyć w całość.
   Usiadłam na łóżku. Nathan obok mnie.
   -Oprócz tego, że umiemy się zmieniać w ptaki i mamy prawą rękę w piórach, każdy z nas ma jakąś nadzwyczajną moc. Sam słyszy z niewyobrażalnych odległości, Luke jest niesamowicie inteligenty, Lucy ma moc nad elektrycznościom...
   A ja mam telepatie...- dokończył w moich myślach.
   Popatrzyłam na niego. Na jego pięknej mordzie widniał szeroki uśmiech. Czekaj... pięknej?!
   -A co mam ja?- zapytałam.
   -To się okaże. Nasze moce pojawiły się parę dni po przemianie.- wyjaśnił.- I jeszcze jedno. Umiesz gotować?
   -No jasne. W każdy weekend robiłam jedzenie dla rodziny. A co?
   - Żaden chłopak nie umie gotować, Lucy przeraźliwie boi się gorąca, a Sam gotuje jakby ktoś ją przejechał. Od teraz gotujesz.
   Wstał i machnął ręką, żebym za nim poszła. Zrobiłam to. Na korytarzu było czuć spalenizną. To Sam. Weszliśmy do kuchni. Byli tam wszyscy, dosłownie. Thomas patrzył na mnie jakby zobaczył ducha. Podszedł do mnie i walnął z całej siły w szczękę. Padłam na podłogę. Usłyszałam protesty Nathana. Ale Thomas kopnął mnie w brzuch i już nic nie słyszałam...

piątek, 6 marca 2015

Rozdział 2

   Biegliśmy przez liczne korytarze szpitala. Nie wiedziałam gdzie ale wiedziałam, że muszę biec za nim w dodatku cały czas kurczowo trzymał mnie za rękę. Już dawno próbowałam uwolnić się z tego uścisku ale mi na to nie pozwalał.
   Może ja miałam 1,70 wzrostu ale Nathan mnie przewyższał. Był naprawdę wysoki i umięśniony. Gdzieś już go widziałam ale gdzie.
   Po długim biegu wydostaliśmy się ze szpitala. Byliśmy na tyłach budynku.
   -Posłuchaj mnie- powiedział.
   Wziął moją twarz w dłonie.
   -Nie jesteśmy ludźmi. Każdy się nas boi. Musimy się ukrywać ok?
   Przytaknęłam.
   -Dobra. Będziemy musieli przejść z pięć przecznic.
   Spojrzał w kierunku kina.
   -Udawajmy parę.
   Chciałam zaprotestować ale też chciałam normalnie żyć. Otulił mnie ramieniem. Szyliśmy w stronę kina. Mieszkałam niedaleko ale nigdy tu nie byłam. Moja szkoła była w kompletnie innym kierunku, zresztą jak domy znajomych.Co jakiś czas śmieliśmy się, żeby wyglądać jak normalna para. Cały czas się do mnie uśmiechał. Odwzajemniałam uśmiech. Może nie byliśmy parą ale po spojrzeniach przechodniów można było stwierdzić, że widzieli w nas zakochanych.
   Ja i Nathan mieliśmy na sobie czarne bluzy, żeby nie odsłaniać piór. Trudno mi było iść w balerinkach skoro on miał takie ciężkie buty. Chyba zauważył, że już parę razy się potknęłam, więc podniósł mnie i niósł.
   -Przepraszam, że szedłem tak szybko ale zaraz dowiedzą się. że uciekłaś- powiedział Nathan.
   -Raczej ty mnie stamtąd wyciągnąłeś- powiedziałam.
   Mój głos go chyba zaskoczył. Był delikatny ale też poważny. Samą siebie zaskoczyłam. Mój głos nigdy tak nie brzmiał.
   Przysunął mnie bliżej siebie. Pocałował w czoło.
   - Co ty robisz?- zapytałam.
   -Przecież jesteśmy parą- uśmiechnął się do mnie nieśmiało.
   Ale ja czułam co innego.
   Dotarliśmy do jakiegoś opuszczonego magazynu niedaleko kina i w dodatku byłam tam z kolesiem, którego znałam od może półgodziny. Było naprawdę niebezpiecznie.
   -Choć- powiedział.
   Biegłam za nim przez cały magazyn. Stanęliśmy dopiero przy studzience. On mi tego nie zrobi.
   -Musimy skoczyć-powiedział.- Tam.
   Wskazał na studzienkę i ją otworzył. O dziwo nie śmierdziało od niej kanałem czy ściekami.
Wskoczył do niej ale tak, że prawie wystawał głową ponad. Podał mi rękę. Obejrzałam się i wskoczyłam do tego szybu. Wyglądało to jak winda, może nią była.
   -Uwaga. Może...- nie skończył, bo coś huknęło za mną.
    Wpadłam mu w ramiona. Od razu puściłam. Zamknął studzienkę i pojechaliśmy na dół. Mieściły się tam tylko dwie osoby. Jechaliśmy jakieś dziesięć minut. Po mojej prawej ukazała się klamka. Nathan pociągnął za nią i wpuścił mnie do środka.
   Było to ogromna hala gdzieś z trzy piętra pod ziemią. W środku były półki z książkami, tytułów nie zdążyłam zobaczyć. Po środku był ogromny stół z mapami i innymi papierami. Po lewej był gigantyczny ekran, oczywiście nic na nim nie było. Oprócz tego był jeszcze korytarz wiodący w głąb, pewnie tam mieszkali i ze cztery komputery.
   -Witaj w naszej bazie- powiedział Nathan wychodząc z szybu.- Jesteśmy organizacją, która pomaga takim jak my.
   Uśmiechnął się do mnie.
   -Jest nas szóstka, a ty jesteś siódma. Oprócz mnie Fear'sami jest Sam, Luke, Thomas, Lucy i ty.
   -Czekaj. Kto to "Fear"?- zapytałam.
   -To ty... ja. To ludzie, którzy umieją zmieniać się w ptaki i mają prawą rękę w piórach jak ty, Sky.
   Spojrzałam na swoją prawą rękę. Pióra trochę wystawały z rękawa. Były czarne ale piękne.
   -Mówiłeś, że jest was szóstka, a wymieniłeś tylko piątkę- stwierdziłam.
   - Dylan nie jest Fear'sem. Jest człowiekiem. Przyjaźni się z nami i nam pomaga. O dziwno wszyscy jeszcze nie mamy 20. Ok poznasz ich- powiedział.- Ludzie chodźcie tu!- krzyknął na całe gardło.
   Zza tego ciemnego korytarza wyłoniły się trzy postacie. Dwie dziewczyny i chłopak. Gdzie reszta? Jeden był cały czas przy komputerze. Ma na sobie biały T-shirt i nie ma piór, to Dylan, ciemnoskóry Dylan. Byli wszyscy. Jedna dziewczyna była strasznie podobna do Nathana, chyba bliźniaki. Druga była najniższa z nas. Miała piękne blond włosy. Chłopak był dobrej budowy ale był chyba nieśmiały. Cały czas stał na podobizną Nathana.
   -To Sam- Nathan wskazał na swoją podobiznę.- To Lucy, Luke i Dylan.
   Dylan uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech. Sam rzuciła mi tylko złowrogie spojrzenie. Lucy stała wyryta w ziemię i patrzyła tylko na Nathana. Luke przyglądał mi się. Zaczęłam się go bać.
    -Muszę jeszcze coś zrobić. Choć Sky- powiedział Nathan.
   Na dźwięk mojego imienia wszyscy zamarli. Jakby mnie już znali. Poszłam z Nathanem w ten korytarz, z którego wyszli Sam, Lucy i Luke. Podszedł do pierwszych drzwi i mnie wpuścił. To małe pomieszczenie było naprawdę ciemne i wyglądał jak gabinet dentystyczny bez fotela. Usiadłam na krześle, a Nathan za stołem, na którym była lampka. Wziął moją prawą rękę i podciągnął rękaw. Położył ją na stole i wyjął jakieś narzędzia. Osunęłam rękę ale on chwycił ją i usadowił na stole. Dłubał w moich piórach cały czas patrząc na laptopa obok mnie.
   -Wow- powiedział. -Jesteś Orłem Czarnym, który wyginął krótko przed pierwszą wojną światową.
   -Co?- nie mogłam nic innego z siebie wydusić.
   -Każdy z nas przedstawia innego ptaka. Ja jestem orłem przednim, Lucy kolibrem, Luke wróblem, a Sam krukiem. Każdy z nas ma innego ptaka tylko, że ja i ty mamy orły. To nie możliwe. Nawet Sam nie ma ze mną tego samego gatunku, a to moja bliźniaczka. Poczekaj powtórzę badania.
    Widziałam zakłopotanie w jego oczach. Po prostu nie mógł w to uwierzyć zresztą jak ja. Wyginął, to słowo krążyło mi w głowie do końca dnia...

środa, 4 marca 2015

Rozdział 1

   Biało, wszędzie biało.
   Wrzeszczałam na całe gardło. Ból w prawej ręce rozciągał się na całej szerokości. Myślałam, że ktoś mnie postrzelił ale się myliłam. Ból był potworny jakby ktoś zrywał mi skórę żywcem. Dawno już straciłam głos ale dalej wrzeszczałam. Tata biegł razem ze szpitalnym łóżkiem. Czułam na sobie miliardy spojrzeń, może tak było.
   Mama i Annie zostały w poczekalni tylko tata był ze mną. Kochał mnie. Zresztą jak one ale on mnie najbardziej. Próbowałam się do niego uśmiechnąć ale za bardzo mnie bolało. Wziął mnie za lewą rękę i mocno ścisnął.
   -Kocham Cię- powiedział.
   Na chwilę się uspokoiłam ale ból cały czas narastał.
   -Ja ciebie...-próbowałam wykrztusić.-też, tato.
  Jedna z lekarek uroniła łzę. Nie wiem co miała na myśli, że ktoś tak młody umiera czy przez tą scenę przed chwilą. Stanęliśmy. Ból cały czas narastał. Podszedł do nas człowiek w masce na twarzy. Widział, że płakałam.
   -Do izolatki- powiedział.
   Oderwali ode mnie tatę. Chciałam wrzeszczeć ale nie mogłam. Patrzyłam jak rzucał się, żeby zostać ze mną jeszcze chwilę. Ale nie mógł.
  Wieźli mnie przez jakiś korytarz ale był obłożony plastikową folią. Ci lekarze, którzy mnie wieźli od kiedy przyjechałam dali mnie w ręce ludzi w maskach na twarzach. Chciałam się skulić ale nogi i ręce miałam unieruchomione. Przede mną wyrosła ogromna zasłona z foli. Musnęła mi twarz. Postawili moje łóżko pośrodku sali. Była naprawdę mała. Byłam sama w tej cholernej sali.
   Nie wiem jak długo czekałam, aż wypuszczą moje ręce i nogi. Kobieta, która to robiła patrzyła na mnie jak na potwora, może nim byłam chociaż trudno było powiedzieć cokolwiek o niej miała na sobie maskę jak wszyscy, którzy tu weszli. Zanim zdążyłam zareagować wstrzyknęła mi coś do szyji. Sparaliżowała mnie. Głowa mi opadła jak powieki. Byłam drętwa. Próbowałam krzyczeć ale nie wydobywał się ze mnie żaden dźwięk.
   Usłyszałam szloch mamy i Annie. Nie mogłam na nich spojrzeć, powiedzieć, że żyję. Chciałam płakać ale też nie mogłam tego zrobić. Unieruchomili mnie.
   - Niestety nie dało się jej uratować- powiedziała kobieta, która mi to coś wstrzyknęła.- Moje kondolencje.
   Nawet nie spytali dlaczego nie żyję. Chciałam płakać.
   Oni coś u mnie wykryli, myślałam. Mam jakoś ekstremalną chorobę i musieli im powiedzieć, że nie żyję. Tata walnął w ścianę. Próbowałam coś zrobić ale po prostu nie mogłam. Chciałam krzyczeć.
   -Przykro mi ale musicie już opuścić swoją zmarłą córkę- powiedziała ta przeklęta kobieta. - Jest już w lepszym świecie- Laboratorium, dokończyłam w myślach.
   Za kogo ona się miała?!
   Przez to całe zamieszanie nie zauważyłam, że od długiego czasu nie boli mnie ręka. Odzyskiwałam czucie w rękach, nogach i innych częściach ciała.
   Usiadłam na łóżku. Włożyłam twarz w dłonie. Zaczęłam płakać. Otarłam łzy zewnętrzną stroną dłoni. Łaskotała mnie. Wyciągnęłam rękę przed siebie. Prawie krzyknęłam z przerażenia.
   Miałam całą zewnętrzną stronę ręki w piórach aż znikały przy szyji i palcach. Moja prawa ręka była w piórach, w piórach!!!
   Opadłam na łóżko. Wystawiłam prawą rękę do góry. Kolor piór był między czarny i granatowy albo fioletowy. Były piękne. Chciałam płakać. Oni mi to zrobili albo nie...
   Byłam potworem, którego się bałam.
***
   Pozwolili mi wstać. Przez cały czas chciałam krzyczeć, płakać i błagać żeby mnie wypuścili. Czekałam na śmierć w tej małej salce. W ciągu dwóch dni miałam już z dziesięć testów, eksperymentów i innych. Moje życie zamieniło się w koszmar, a ja nie umiałam tego zmienić.
   Położyłam się na łóżku. Włączyłam radio. Leciało Forever Young. Odprężyłam się. Zamknęłam oczy i chciałam zasnąć. 
   Ktoś wziął mnie za rękę. Otworzyłam oczy. To był chłopak chyba w moim wieku. Miał czarne włosy, brązowe oczy i... po prostu był naprawdę przystojny. Był umięśniony. Widać , że długo ćwiczył. Patrzył na mnie przerażonym wzrokiem. 
   -O matko...- powiedział.- Co oni ci zrobili?
   Odpiął ode mnie wszystkie urządzenia i usiadł obok. Głośno przełknęłam ślinę. 
   - Jestem Nathan. Chcę ci pomóc.- powiedział.
   W jego oczach była prawda, nie kłamał.
   -Spokojnie. Zabiorę Cię stąd. 
   Wyciągnął do mnie rękę, prawą rękę. Miał ją całą w piórach ale orlich. Były piękne. Zanim zdążył zareagować już ich dotknęłam. Były miękkie w dotyku jakby codziennie je pielęgnował. Popatrzył na mnie. Wziął moją twarz w dłonie.
   -Sky musimy iść- powiedział.
   Wstałam z łóżka. Trzymał mnie za rękę. Biegłam za nim szczerze mówić nie wiedziałam dokąd zmierzamy. Ku nowej rzeczywistości? Życiu? Nie obchodziło mnie to, chciałam być wolna jak on chociaż on też był potworem.

wtorek, 3 marca 2015

Prolog


   Wyobraź sobie słoneczny, majowy dzień. Idziesz z rodziną na lody. Twoje białe balerinki świecą ci w oczy, więc masz okulary przeciwsłoneczne. Twoja mała siostra biega na wszystkie strony i entuzjazmuje się wyjściem na lody. Mama ucina pogawętkę z tatą. Jest spokojny dzień.
   Koleżanka wysyła ci SMSa, że dzisiaj jest u niej impreza. Odpisujesz, że przyjdziesz. Masz promienny nastrój. Twoje życie jest idealne. Jako siedemnastolatka jest dla ciebie wspaniałe. Bierzesz truskawkowe lody, swoje ulubione. Siadasz przy stoliku w kawiarence i rokoszujesz się tym smakiem. Siostra błaga rodziców o zrobienie imprezki w domu za tydzień. Jak zawsze się zgadzają.
   A teraz wyobraź sobie, że to tylko złudzenie, bo tego życia już nie ma, już minęło. Zamieniasz się w potwora, który leży na szpitalnym łóżku czekając za wyrok śmierci...
   Bo tak wygląda moje życie...