niedziela, 4 października 2015

Rozdział 16

   Mój wielki powrót kochani :D

   -Zabierz mnie tam.- powiedziałam.
   Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Wstałam, a on podszedł do mnie.
   -Po co ty chcesz tam jechać?- zapytał. - Nie możemy tam pojechać samochodem. Po drodze jest jezioro, więc droga zajmie cały dzień. Do tego nie wiadomo czy nas wpuszczą. 
   Spuściłam głowę. Niby mam odpuścić? Tam może być Nath.
   -Wiem, co się stało w mieście.- powiedział. Położył mi ręce na ramiona.- Była tam jedna z baz. Agencja ich namierzyła. I słuch po nich zaginął. Dlatego wszędzie chodzimy nocą, żeby nie wzbudzać podejrzeń i, żeby nas nie zamierzyli.
   Spojrzałam na okno za nim.
   -Ja byłam w tej bazie.- szepnęłam.
   Otworzył szerzej oczy i powoli się ode mnie odsunął.
   -Nie byłam w bazie podczas wybuchu, ale znałam ich wszystkich. Była tam siostra mojego chłopaka, z którym później trafiłam do bazy. Uciekliśmy, ale w lesie rozdzielili nas i... i...- nie dałam rady tego powiedzieć. 
   Powoli łzy napływały mi do oczu. Gdyby Nath nie żył chyba rzuciłabym się z urwiska.
   Oplotły mnie ramiona Noah'a. Pogłaskał mnie po głowie szepcząc uspokajające słówka.
   I tak mniej więcej minął cały dzień. Ja siedziałam na "moim" hamaku i patrzyłam w dal.
***
   Każdy kiedyś się zakocha. To chyba nieuniknione, ale dlaczego musimy tak cierpieć?
   Noah powiadomił bazę, że przyjdziemy za dwa dni i czekali z zamknięciem drzwi. Jak zwykle siedziałam na hamaku i patrzyłam w las i na polane, na której zginął tam ten wilk. Noah wyszedł z domu i usiadł obok mnie, przez co hamak trochę się rozbujał. Spojrzałam na niego. Miał butelkę coli w ręku i chciał mi ją podać. Wypiłam łyka i oddałam mu butelkę.
   -Zastanawia mnie jedno.-powiedział bardziej sam do siebie, ale słuchałam.- Jak przywołałaś te ptaki? W bazie powinni cię zbadać. Masz telekinezę, ale nie masz niczego związanego ze zwierzętami.-zakaszlał.
   Spojrzałam na niego krzywo, a ten jak na zawołanie się odwrócił.
   -Pracowałeś więcej niż trzy lata.-powiedziałam.
   Spuścił wzrok na dłonie.
   -Sześć lat. Podszywałem się pod ojca i pracowałem jeszcze jak byłem szesnastolatkiem. Ojciec zmarł jak miałem osiemnaście, a musiałem jeszcze odpłacić zaległe rachunki. Takie nasze życie Sky.-zakaszlał.-Nic nie jest za darmo, nawet miłość, bo trzeba się dla niej poświęcić.
   Chwile siedzieliśmy w ciszy, bo nadal nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział. Każdy z nas coś stracił, a on nawet zdrowie. To prawda wiele Fearów ginie lub nie przeżywa przemiany, ale nie jesteśmy wobec tego obojętni. Próbujemy ich pomścić i dać nauczkę tym, którzy za tym stoją, że z nami nie wolno pogrywać, a przynajmniej tak mi to tłumaczył Nath. Bo nigdy nie wolno się poddać.
   -Jutro ruszamy do głównej bazy.-powiedział.-Lepiej się przygotuj.-Spojrzał na mnie.-Już nie dadzą ci latać.
   I poszedł do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Westchnęłam i wyszłam przed dom. Powietrze pachniało śmiercią i zagładą. Podbiegłam kawałek i wzleciałam do góry marząc, żeby nigdy nie przestać latać. Paroma trzepotami skrzydeł wzleciałam ponad drzewa i popędziłam przed siebie.W około było mnóstwo drzew i gór i gigantyczne jezioro. Dom Noah był w jednej z niewielu kotlin wśród tych zdradliwych gór. Były poszarpane, a na ich szczytach był śnieg. Tylko sosny i świerki były w lesie ciągnącym się aż po same hale na zboczach. Z wyostrzonym wzrokiem widziałam pojedyncze zwierzęta w lesie, jak dosyć duża grupa jeleni biegnących po łące, ponieważ goniły je stado wilków. Z góry wyglądało to majestatycznie. Można było obserwować każdy ruch stada z wielką dokładnością.
   Dosyć szybko doleciałam do jeziora, które mieliśmy przemierzyć idąc do bazy. Wylądowałam przy brzegu i stanęłam już jako człowiek. Trochę dziwnie było mi kroczyć po kamienistej plaży, bo przyzwyczaiłam się do piasku. Powolnym krokiem podeszłam do lustra jeziora i wpatrywałam się w wodę i życie w niej. Małe rybki pływały przy samej powierzchni cały czas nie mogąc wyłapać owadów, które się na niej unosiły.
   Leniwie podniosłam wzrok i spojrzałam na przeciwległy brzeg. Siedziała na nim postać z twarzą w dłoniach. Ewidentnie płakał. Poznałabym ją wszędzie nawet w tych brudnych ubraniach.
    Nie mogłam się powstrzymać, żeby krzyknąć z całych sił:
    -NATH!!!!!!!!!!!!!!!
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
Wiem krótki, ale mam nadzieję, że wam się spodoba XD Zapraszam na mój drugi blog -> maggie-cooper.blogspot.com będę wdzięczna za byle jaki kom :) I dziękuję za 4000 wyświetleń!!!
Mortal Hunter

czwartek, 6 sierpnia 2015

Zawieszam!

   Tak, zawiesza i nie wiem kiedy COKOLWIEK napiszę. Przez ten miesiąc, kiedy nie byłam w domu wymyśliłam, według mnie, o wiele lepszą historię i nie wiem czy jeszcze będę pisała Pióra, ponieważ moja wena do tego opowiadania UMARŁA
   Jeszcze dzisiaj pojawi się ona na moim profilu, więc szukajcie Sonud the Alarm z serii Maggie Cooper.

   Waszą,
   Mortal Hunter

niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 15

   Najważniejsza notka ever!

   Noah odskoczył. Znowu zaatakowałam.
   Co się ze mną dzieję?!
   Chłopak powoli się ode mnie oddalał. Mówił coś, ale ja nic nie słyszałam. Czułam jak moje oczy się rozszerzają. Moje serce przyspieszyło. Czułam od niego strach. Teraz był tylko zwierzyną. 
   Tym razem użyłam telekinezy. Rzuciłam nim o blat kuchenny. Ryknął z bólu. A mój mózg opanowywało zwierze. Miałam chęć na niego. Chłopak sięgnął po coś do tyłu. Rzuciłam się na niego. Wystawił drugą rękę z płomieniami. Odepchnęłam ją telekinezą i powoli zaczęłam wykręcać. Widziałam, że ma już szkliste oczy. Pomalutku podeszłam do niego nadal wykręcając mu rękę. Nasze twarze dzieliły milimetry. Potem łapczywie ugryzłam go w szyję z chęcią wyrwania kawałku mięsa. 
   Wtedy wbił mi strzykawkę w ramię. Na ten dźwięk łamało mi się serce. Przestałam go gryźć. Usłyszałam jego płacz. Brzmiał jak krzyk i płacz tysiąca dzieci. Rozrywał serce. Szczególnie, że płakał przeze mnie. 
   Puściłam jego rękę. On płakał. Podniósł na mnie wzrok, ale ja go uniknęłam. Wybiegłam z jego domu i pobiegłam przed siebie. Jak mogłam mu to zrobić? Pomógł mi, a ja zaatakowałam. Chciałam go zabić.
   Po krótkim czasie zatrzymałam się. Przypomniałam sobie tekst kołysanki, którą śpiewała mi mama.

       Mój malutki śpij, śpij, śpij.
       Dzisiaj smoki przyśnią się ci
       I zabiorą do krainy snów,
       Gdzie będziesz szczęśliwym znów.

       Wtedy blada noc zamieni się
       W złoty dzień
       I każdy koszmar zniknie,
       A marzenia spełnią się.*

   Nawet nie zauważyłam kiedy zaczął padać deszcz. Otworzyłam usta i wpatrywałam się w niebo nade mną. Zamknęłam oczy. Nagle ktoś wziął mnie na ręce. Zobaczyłam te niebieskie oczy, które lśniły w łzach. Przytuliłam Noah'a. Jeszcze troszeczkę płakał. Przytulona do jego torsu zaczęłam płakać jak małe dziecko, jak wtedy, gdy "zmarł" Nath'a.
   -Cichutko maleńka.- szepnął mi do ucha.
   Wtedy usłyszeliśmy grzmot. Noah cały się spiął.
   - Przepraszam. - zaczął.- Za dużo spędziłem w kopalni.- potrząsnął głową i poszedł do domu.
   Bardzo długo szliśmy, co wzbudzały moje podejrzenia, że jednak pobiegłam bardzo daleko. Nie powinno go tu być. Zaatakowałam go, a on mi wybaczył i niósł mnie do swojego domu. Byłam wściekła na siebie za to kim byłam. Zsunęłam się z jego ramion na ziemię. Próbował mi pomóc, ale ja odtrąciłam jego rękę. Leżałam na mokrej ziemie łkając.
   O uszy obił mi się grzmot. Spojrzałam w górę na Noah'ego, który wpatrywał się w niebo za nim. Był przerażony. Powoli odwrócił wzrok na mnie.
   -Posłuchaj Sky. Błagam ogarnij się i pozwól mi cię zanieść do mnie. Ta burza się nasila. Blag...-przerwał, gdy spojrzał przed siebie.
   Odwróciłam się na drugi bok. Jakieś dwadzieścia metrów przede mną stał wilk. Za nim widziałam zarys domku. Byliśmy blisko, a jednocześnie daleko. Powoli wstałam i stanęłam obok Noah'ego.
   -Sky.- szepnął.
   Odwróciłam do niego głowę.
   -Teraz pada deszcz.- odezwał się tak samo cicho.- Ogień nic nie wskóra. Musisz użyć telekinezy. Dasz radę.
   Spojrzałam na wilka, który już powolnym krokiem zmierzał w naszym kierunku.
   -Zatkaj uszy.- szepnęłam.
   Sama nie wiedziałam co chciałam zrobić. Ale zrobił to co mu kazałam.
   Stanęłam twarzą w twarz z wilkiem. Zamknęłam oczy. Czułam duże, gorące krople deszczu na skórze, jak wiatr kołysał moimi włosami, jak trawa łaskotała moją skórę. Wyciągnęłam ręce przed siebie w stronę wilka i otworzyłam oczy.
   Wtedy stało się coś, co nawet ja nie umiałam wytłumaczyć.
   Drzewa z tyłu jakby zawyły i wiatr o mało mnie nie powalił. Wilk zatoczył się parę razy, a później pobiegł. Kruki leciały w jego stronę, ale nie pięć, tylko całe stada, jakie latały nad naszymi domami. Biegł desperacko, ale dogoniły go. Szarpały go. Widziałam krew. Podniosłam ręce trochę wyżej i ptaki poleciały do góry, a wraz ze sobą zabrały wilka. Ten jeszcze szarpał się w powietrzu, a później opadł na ziemię.
   Stanęłam jak wryta. Opuściłam ręce, a kruki odleciały. Noah stanął przede mną. Był cały mokry od deszczu. Szliśmy w ramie w ramie do domku. Wtedy to zauważyłam. Skrzywiał się cały czas z bólu. Nie.
   Weszliśmy do domu. Obok nas tworzyły się kałuże. Wszystkie rzeczy były porozwalane. Zmasakrowane. Przeze mnie. Usiadłam na podłodze. Noah obok mnie.
   -Czemu ty w ogóle mi pomagasz?- spytałam szeptem.
   Potrząsnął głową.
   -Każdy ma ataki.- powiedział ze spokojem.- Co jakieś trzy miesiące. Ale po podaniu "leku" uspokajamy się i wraca człowiek.
   -Lek?- spytałam zdziwiona.
   Przytaknął.
   -W bazach rozdają.- odpowiedział.- Nie myśl sobie, że nas jest mało. Fear'owie to 20% ludzkości. Nie jest nas tak mało. W każdym kraju jest oddzielna baza główna. Sky my tworzymy nowe społeczeństwo. Tam pod ziemią.
   Wskazał na podłogę.
   -Każda baza jest pod ziemią. Zapewne byłaś w jednej. Każdy "młody" Fear trafia albo do bazy, albo do agencji. Mam nadzieję, że trafiłaś do tego drugiego. Nie tak jak ja.- spojrzał na mnie.
   Wstał i podszedł do okna.
   -Spotkałaś osobę, która mnie wyzwoliła z agencji. Lea. Spotkałaś ją na stacji. Zadzwoniła do mnie, że w moim kierunku zmierza młody Fear. To byłaś ty. Jakby co to mamy bezpieczną linie, którą do siebie dzwonimy i przekazujemy informacje.- powiedział.
   Wtedy mnie olśniło. Baza. Tam może być Nath. Boże, muszę się do niego dostać.
   -Noah, gdzie jest najbliższa baza?- spytałam.
   Odwrócił się do mnie.
   -Dwa kilometry stąd.
   Moje serce stanęło.
   Tam jest Nath!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
* Kawałek kołysanki mojej kochanej przyjaciółki XD
Przepraszam, że tak długo nic nie dodałam. Są dwa powody 1. Zakochałam się w 5sos i cały czas ich słuchałam i nie mogłam nic innego robić. 2. Moja wena umierała.
A teraz dziękuję za 3300 wyświetleń!
I ostatnie. Następny rozdział może pojawi się jutro lub we wtorek (wena się wykurowała), a później wyjeżdżam do zadupia bez internetu, więc na pewno nie będę miała jak napisać rozdziału, później jadę do Finlandii i do zobaczenia dopiero we wrześniu :(

wtorek, 2 czerwca 2015

Rozdział 14

   Deszcz nie przestawał padać. Po tym jak wyjechałam ze stacji jechałam cały czas prosto. Nie puszczałam rąk z kierownicy. Cały czas jechałam.
   Po długim czasie zegar w samochodzie wybił 7:00. Jechałam sześć godzin? Rozglądałam się za jakimś uboczem bez rowu, ale byłam cały czas w lesie.
   Zatrzymałam się na jakieś ścieżce. Tęskniłam za nim jak cholera. Chciałam go znaleźć. W życiu nie pragnęłam czegoś bardziej. Nie zastanawiając się ruszyłam w dalszą drogę.
   Nagle przede mną zmaterializowało się drzewo. Nie dałam rady zahamować. Ostro skręciłam. Bok walnął w drzewo roztrzaskując przednie siedzenie. Silnik zgasł. Drzwi się zablokowały. Szarpałam się chwilę, puki na moją rękę nie spadł płomyk ognia. Zgasiłam go rękom i wybiłam szybę łokciem. Piekła mnie od zetknięcia się ze szkłem. Wyskoczyłam z samochodu i popędziłam przed siebie.
   Po paru sekundach powaliła mnie eksplozja. Stoczyłam się do rowu. Walnęłam kamieniem w ranę. Krzyknęłam. Poczułam jak ostrze kamienia wbija mi się w nią. Otworzyła się.
    Potem poczułam jeszcze większy ból. Podniosłam głowę. Moja noga się paliła. Przeczołgałam się parę metrów i rękami zgasiłam ogień. Miałam okropne popatrzenia. Przeszukałam wzrokiem okolice. Obok mnie leżał duży i gruby patyk. Wzięłam go i się podniosłam, ale nie stałam długo. Noga nie wytrzymała mojego ciężaru. Z rany sączyła się krew. Oderwałam kawałek koszulki. Żałowałam, że nie założyłam podkoszulki, którą wczoraj wciskał mi Alec. Owinęłam ją ranę. Znowu ból. Dotknęłam poparzeń. Cholera.
   Przeczołgałam się do pobliskiego drzewa. Oparłam się o nie i patrzyłam jak ogień walczy z lasem. Miałam dość. Jeszcze dwa miesiące temu nie pomyślałabym, że tak wyglądałoby moje życie. Chciałam płakać. Nie dość, że straciłam rodzinę, miłość, siebie. Straciłam wszystko przez chorobę zwaną "Fear".
   Powoli umierałam. Nie mogłam nic zrobić. Byłam zależną komórką, która nie umiała sobie poradzić. Tak miałam zginąć? Przez ogień? Coś co kiedyś uważałam za siłę? Jeśli tak chciał los niech tak zrobi. Chciałam zginąć przez ogień. Zawsze.
   Zamknęłam oczy.
   - This is not the end of me, this is the beginnig.- słowa same ze mnie wyciekły. Pamiętam je.
   Teraz już czekałam na śmierć.
   Przez mgłę zobaczyłam nadciągający samochód. Terenówka. Zatrzymała się przy mnie. Nie miałam sił, żeby krzyknąć. W samochodu wyszedł chłopak. Miał czarne włosy. Oczu nie widziałam. Rozejrzał się dookoła, aż wzrokiem wypatrzył mnie. Przybiegł do mnie. Popatrzył mi w oczy. Płakałam.
    I wtedy zauważyłam coś dziwnego. Miał pofarbowane włosy na czarne. U nasady miał blond. Pofarbował je na szybko. Fear.
   Podniósł mnie i usadowił na miejscu pasażera. Automatycznie przypomniał mi się wypadek, który nastał pół godziny temu. Zamknęłam oczy. Czułam, że umarłam.

   Znowu ten sen. Bieg, las i przepaść. Jakby zwiastował moją śmierć.
   Lekko otworzyłam oczy. Leżałam na balkonie. W hamaku. Miałam przyłożony zimny okład do czoła. Powoli się podniosłam. Byłam w lesie.
   Nagle drzwi się otworzyły. Stanął w nich chłopak. Niewiele starszy ode mnie. Był Fear'em. Miał bluzkę z krótkim rękawkiem. Pióra jastrzębia robiły wrażenie. Uśmiechnął się. Podszedł do mnie i usiadł na stołku obok moich nóg. Miał w ręku miskę z zieloną mazią. Nałożył trochę na rękę i rozmasował na popatrzeniach. Piekło, ale tylko trochę. Wcierał to na całej długości poparzeń omijając ranę.
   Było ciepło. Nie miałam na sobie kurtki. Tylko podarta bluzka i spodnie, które nie nadawały się do niczego. Potarłam rękami twarz. Czułam się wycieńczona.
   Chłopak spojrzał na mnie. Uśmiechnął się blado.
   -Jestem Noah Scheer.- powiedział.- Nie musisz nic mówić. Wiem, że przeżyłaś szok.- dalej smarował moją nogę maściom.- Musisz tu trochę posiedzieć. Może nie wiesz, ale z oparzeniami to też jest krucho.- zakaszlał.
   Przechyliłam głowę.
   -Mam problem z płucami.- znowu kaszlnął.- Za dużo pracowałem w kopalni.- spojrzał na mnie.- Mam dwadzieścia dwa lata. Trzy lata w kopalni. Harowałem czasami po dwadzieścia godzin dziennie. Za ojca. Odbiło się to na moich płucach.
    Wstał. Wziął miskę i podszedł do mnie.
    -A wyjawisz mi swoje imię, kochana?- zapytał.
    -Sky. Sky Black. - odpowiedziałam. Spojrzałam na niego z pytaniem w oczach. Czułam, że już rozumiemy się bez słów.
    -Kochana. Staniesz na nogi. Rana się już goi. Z poparzeniami jest kiepsko, ale będziesz dała radę chodzić. Jakbyś czegoś potrzebowała zawołaj, znaczy zapukaj w szybę.
    Wskazał na okno po mojej lewej. Uśmiechnął się i wszedł do domu. Zapukałam w okno. Podwinął żaluzje. Wziął notes i coś zabazgrał. Czego kohan kochana potrzebujesz?
    Pokazałam jakbym chciała się napić. W jednej ręce pokazywał butelkę wody, a w drugiej cole. Wskazałam to drugie. Uśmiechnął się. Wziął szklankę i poszedł do mnie. Otworzył drzwi i kopniakiem je zamknął. Usiadł na stołku. Nalał coli do szklanki i mi ją podał. Piłam małymi łyczkami.
    Oparł głowę o ręce i zaczął mnie "skanować". Wyglądałam jak pobojowisko. Prawie spalone dżinsy do tego z ogromną plamą krwi na piszczelu. Były potarte od... wielu czynników. Bluzka była podarta i miała oderwany spory kawałek na boku odsłaniający ogromny obszar nagiej skóry. Buty były całe ubłocone i zwęglone. Włosy potargane. Jedyne co wyglądało w miarę przyzwoicie to moja twarz. Noah ją umył.
   -Musisz się przebrać.- przerwał moje myśli.- Moja siostra była w twoim wieku jak... jak... zapewne rozumiesz. Choć ze mną.
   Pomógł mi wstać i później dojść do pokoju jego siostry. Pokazał mi szafę i wyszedł.
   Jego siostra była trochę wyższa ode mnie. Wzięłam dżinsy z dziurami na kolanach pierwszą bluzkę jaką znalazłam. Była biała i napis We are stupid people. Miałam podobną, tylko, że zieloną. Zobaczyłam trampki leżące obok łóżka. Założyłam je. Tęskniłam za trampkami
   Przebrana wyszłam z pokoju. Noah stał w frontowych drzwiach. Patrzył w dal. Podeszłam cicho do niego, ale odwrócił się. Pewnie dlatego, że kulałam.
   -Wyglądasz jak ona.- założył zabłąkany kosmyk włosów z mojej twarzy za ucho.- Czuj się jak u siebie.
   Odwrócił się znowu w stronę lasu i usiadł na podłodze. Powoli odeszłam od niego. Wtedy coś się stało.
   Czułam jak moje zmysły się wyostrzają. Czułam jego zapach. Miły, zachęcający i... smakowity. uszy wyłapywały najmniejsze dźwięki. Słyszałam jego oddech, przyspieszone bicie serca. Chciałam zaatakować.
   Noah spojrzał na mnie przez ramię. Gdy zobaczył, że klęczę i wpatruję się w niego, jak w zwierzynę stanął jak oparzony.
   Wyciągnął jedną rękę do przodu. Druga się zapaliła. Ogień lizał jego skórę. Nie cofnęłam się.
   -Sky, uspokój się.-powiedział, a ogień robił się coraz większy.
   Nie słuchałam go.
   Zaatakowałam.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
Nie jestem z tego rozdziału zadowolona :/ Podobał się?

Rozdział 13

   Jak chcieliście tak zrobiłam ^^

    Nóż iskrzył milionem barw. Światło odbijało się od niego. Lśnił jak słońce. Patrzyłam oszołomiona. Alec, którego tak dobrze znam chce mnie zabić. Chciałam krzyczeć, płakać. Moje uczucia były jak wiatr. Zmienne i gwałtowne.
   Przyłożyła nóż do mojej szyi. Spojrzał na mnie z tęsknotą.
   -Nie musisz mnie oszukiwać Sky.- pamiętał.- Może nie pamiętasz, ale byliśmy wspaniałą parą. - uśmiechnął się.- Pewnego dnia Hoyt zjawił się w szkoły.- nigdy nie nazwał go Nath. to zawsze musiał być Hoyt.- Zerwałaś ze mną. Na początku myślałem, że chcesz ode mnie odpocząć. Ale kiedy poszliśmy do kawiarni. Przy stole obok siedział Hoyt. Widziałem jak patrzyłaś na mnie i na Hoyt'a. Zakochałaś się w dwóch chłopakach naraz. Oczywiście przegrałem, a jak?- W jego oczach siedziała śmierć, która chciała mnie zabić.- Tydzień później poszedłem do Hoyt'a, żebyśmy sobie parę rzeczy wyjaśnili. Jego matka powiedziała, że siedzi na dachu. Siedziałaś z nim i do tego się całowaliście. Nie widzieliście mnie, ale ja was tak. Złamałaś mnie, Sky. Cieszysz się?
   Leżałam w otwartą buzią. Wreszcie oprzytomniałam. Zdradziłam Nath'a. Chciałam płakać. Co ja zrobiłam? Chciałam coś powiedzieć, ale poczułam ciepłą ciecz na szyi. Krew. Zamknęłam oczy. Pamiętałam jedną rzecz o Alec'u. On nigdy nie przegrywa. Jako dzieci i nastolatki biliśmy się. On zawsze był silniejszy. Jeśli zacznę z nim walczyć, przegram. Chyba, że...
   Zaczęłam się szarpać, ale nóż był milimetr głębiej. Przestałam. Łzy napłynęły mi do oczu. Pamiętaj, mówiłam sobie. Raz a dobrze.
   Uśmiech pojawił się na jego twarzy, ale nie potrwa długo.
   Wyrwałam rękę z jego uścisku i walnęłam go w twarz. Poleciał aż do drzwi. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążył zareagować. Powolnym krokiem podeszłam do niego. Na mojej twarzy nie było współczucia, tylko gniew. Jednym susem podniósł się. Ja nie wymiękam. Z rykiem popędził w moją stronę. W ręku miał nóż. Wyminęłam go i walnęłam go w bok. Nawet nie drgnął. Nóż trzymał pewniej. Przełknęłam ślinę. Poczułam jeszcze więcej krwi na szyi. Rzuciłam się na niego. Głową walnęłam w jego brzuch. Walnął mnie kolanem w pierś. Odskoczyłam na bok. Z całej siły przywalił mi w twarz pięścią. Otarłam ręką nos. Była cała we krwi. Moja ręka poleciała do góry. Alec wystrzelił do tyłu i wpadł na regał, który załamał się pod wpływem uderzenia. Wyglądał na nieprzytomnego. Ale pozory mylą.
   Stanęłam nad nim. Kucnęłam. Przypomniała mi się noc w jego warsztacie. Ale teraz już nic do niego nie czuję. Delikatnie dotknęłam jego policzka. Chwycił mnie za nadgarstek, a drugą ręką dźgnął mnie w piszczel. Wstałam. Krew zrobiła już ślad na moich dżinsach. Spojrzałam na niego. Na jego brzuchu była krew i wystający kawałek szkła wielkości mojej ręki, a pewnie miał jeszcze trochę go w środku. Czułam jak żółć podchodzi mi do gardła. Niestety nie czułam współczucia.  Uśmiechnął się.
   -Ale ja nigdy nie przestałem ciebie kochać.- powiedział. Z ust zaczęła lecieć mu krew.
   Odwróciłam się. Chciałam wymiotować.  Noga bolała mnie jak ogień. Stanęłam na skraju salony i spojrzałam na niego.
   -Żałuję, że wtedy powiedziałam tak.- odpowiedziałam.
   Gdybym nie zgodziła się zostać jego dziewczyną. Gdybym nie zgubiła Nath'a. Gdybym miała odwagę powiedzieć "nie".
   Teraz świat musi oglądać słońce bez niego.
   Chciałam wybiec, ale noga mi nie pozwala. Powoli szłam do drzwi. Przy nich stała szafka. Kluczyki. Wzięłam je i wyszłam zatrzaskując drzwi. Kiedy zeszłam z ganku zaczęłam płakać. Alec był moim przyjacielem i pozwoliłam mu umrzeć.
   Deszcz nadal padał. Wiatr zawył. Czułam jak opuszczała mnie energia. Weszłam do samochodu. Miał niezłego jeepa. Położyłam ręce na kierownicy. Wyznacz cel, mówił cichy głosik w mojej głowie..
   -Cel.- burknęłam. To najmniejsze moje zmartwienie. Trzeba znaleźć jakieś schronienie i zostaje jeszcze kwestia nogi.
***
   Siedziałam w samochodzie. Deszcz lał jak nigdy. Obserwowałam jak jakiś facet tankował samochód. Właśnie. Paliwo się skończyło. 
   Co prawda jeździłam tylko cztery godziny, ale trzy zajęło mi wyjechanie z lasu, a pozostała godzina na znalezienie stacji benzynowej. Do puki silnik nie zgasł siedziałam przu grzejniku. Teraz to nawet niedźwiedź by zmarzł. Bluzę miałam owiniętą na nodze. Każdy może wejść i zobaczyć kim jestem. Cała ręka w piórach wzbudzi czyjeś zaniepokojonie i wezwie gliny. Ale narazie się nie przejmowałam. Leżałam i udawałam martwą. 
   Byłam na stacji benzymowej w lesie. Alec mieszkał tak, że trzeba jechać dosłownie przez las, żeby wjechać na ulicę. Oprócz leżącego na ławce starca, kasjerki w sklepie i faceta tankującego samochód nie było nikogo. Co jakiś czas sarna przebiegnie w oddali. Radio na stacji leciało na maxma, że nawet ja słyszałam. 
   Zaburczał mi brzuch. Ile nie jadłam? Dziesięć godzin? Spojrzałam na zegarek. Pięć po pierwszej w nocy. Dlatego tu tak mało ludzi.
   Podniosłam się w tylnego siedzenia i usadowiłam się za kierownicą. Zajrzałam do schowka w drzwiach. Tylko mapy i płyty U2. W drugim była puszka po coli i torebka foliowa. W schowku przy siedzeniu pasażera było dwadzieścia dolców, które miały mi dać kilka bułek i dietetyczną butelkę coli. 
   Na brzegu jednego z banknotów był kawałek jesno różowej szminki. Dałam mu pieniądze na obiad. Pocałowałam pieniądze. To brzmi dziwnie. Teraz kurtka. 
   Zwykle trzymał ją za fotelem, albo na tylnym siedzeniu. Spojrzałam na tylne siedzenie. A więc to była moja poduszka.Wzięłam kurtkę i nałożyłam na siebie. Pachniała gumą balonową i potem. To nie kurtka Alec'a. Tylko Nath'a. Alec pachniał spaghetti, a nie gumą balonową jak Nath. Skąd on ją miał? 
   Nie myśląc więcej o tym wyszłam z samochodu o biegiem weszłam do sklepu. Dopiero teraz dobiegł mnie dźwięk Little Talks. Kasjerka bawiła się w perkusistę mentos'ami. 
   Podeszłam do działu w pieczywem. Zapakowałam kilka bułek, wzięłam colę i podeszłam do lady. Z przyzwyczajenia położyłam prawą rękę na ladzie. Od razu schowałam ją do kieszeni.
   - Nie musisz się ukrywać. -powiedziała kasjerka. 
   Spojrzałam na nią. Pokazała prawą rękę. Spod rękawa wystawały małe koliberskie piórka. 
   - Ja też jestem Fear'em.- uśmiechnęła się, ale od razu spowarzniała. -Zaraz przyniosę ci apteczkę. Kulejesz moja droga.-powiedziała jak szła na zaplecze. 
   To prawda. Kulałam. Spryciara. Przyszła chwilę później.
   -Choć tutaj.
   Podeszłam za ladę. Było tam małe krzesło. Usiadłam na nim. Dziewczyna wzięła sobie krzesło i mi na podparcie nogi. Odwiązała bluzę, która była już przesiąknięta krwią i wyrzuciła ją do śmieci. 
   - Jestem Lea.- powiedziała. -Chciałam do ciebie wyjść, ale się powstrzymałam. Siedziałaś w samochodzie ponad dwie godziny z czego pół z zapalonym silnikiem.
   Uśmiechnęłam się. 
   - Sky.- odpowiedziałam. -A ty bawiłaś się w perkusistę mentos'ami. 
   Zaśmiałyśmy się. Wbiła igłę w moją skórę. Stłumiłam krzyk. Zaczęła zszywać rane. Kiedy skończyła założyła mi opatrunek. Pomogła mi stanąć. Lea była po czterdziestce, ale polubiłam ją. 
   - To mój telefon.- wcisnęła mi wizytówkę do ręki. -Zatankuj. Weź jedzenie i uciekaj. 
   Spojrzałam na swoją dłoń. Otworzyłam usta, ale Lea odezwała się pierwsza. 
   - Jesteś ściagana.-powiedziała. -Daję ci to, ponieważ powinniśmy sobie pomagać. Mojego syna zabili, ponieważ umiał kontrolować energię elektryczną. Przypominasz mi go. Też miał zielone oczy.
   Włożyła colę i bułki do torebki. 
   - Jesteś dobrym człowiekiem. -już miałam zaprzeczyć, ale uciszyła mnie gestem ręki. - Umiem czytać myśli. Każdy z nas coś utracił i zyskał. Ty zyskałaś dobre serce i nie oszykuj mnie. Już jedz. Znajdź go. On zapewno cię kocha.
   Kłusem wybiegłam ze sklepu. Lea wybiegłam tuż za mną. Pomogła mi dopchać samochód. Zatankowałam i usiadłam za kółkiem. Poczułam mrowienie w palcach. Ręce mi się trzęsły. Powolo włożyłam klucze do stacyjki. Pomachałam Lea'i i wyjechałam ze stacji. 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
Pierwszy w historii rozdział, który nie kończy się kompletną niewiadomą XD

czwartek, 14 maja 2015

Nietypowa prośba i podziękowanie

   Jestem wam bardzo wdzięczna za to, że jest... uwaga...
   2000 WYŚWIETLEŃ!!!
   Bardzo szybko nabijacie mi wyświetlenia. Chciałam wam podziękować za 1000, ale następnego dnia było już 1100 i czułam się okropnie dziwnie. Moja reakcja była następująca. Czy ja weszłam na czyjeś konto? To ja to piszę czy jakiś cyborg zamiast mnie? Komp się zepsuł? Dopiero jak moja naj mnie uściskała i krzyknęła Gratulacje!!!, zdałam sobie sprawę, że to prawda. Uśmiechnięta od ucha do ucha zaczęłam pisać kolejny rozdział.
   A teraz prośba...
   Czy wam się nie wydaję, że trochę przyspieszam różne wydarzenia? Poznanie Nath'a, odkrycie kim jest, agencja, Alec. To było zaledwie 12 rozdziałów. Chciałabym, żebyście odpowiedzieli szczerze. Jest mi to potrzebne do rozdziału 13, który jest już w przygotowaniu, tylko nie wiem czy wszystko przedłużyć czy przyśpieszyć. Ten rozdział będzie jednym w ważniejszych i dłuższych, jeśli uznacie, że mam go poszerzyć.

   Dziękuję,
   Że jesteście.
   Że to czytacie
 
   To ty... ja. To ludzie, którzy umieją zmieniać się w ptaki i mają prawą rękę w piórach jak ty, Sky.

   Daleki W

poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 12

   Trochę zaszalałam....

   Znowu miałam ten sam sen. Las, bieg i przepaść. Obudziłam się. Miałam nawyk nie otwierania oczu przy obudzeniu. Nikt nie miał stu procentowej pewności, że nie śpię. Tak samo teraz. Leżałam na twardym materacu. Z resztą poduszka też była twarda. Koc, pod którym leżałam, jeśli to był koc, był cienki.
   Powoli otworzyłam oczy. Byłam w małym, błękitno pomalowanym pokoju. Obok łóżka stał stolik nocny, a na nim butelka wody. Lekko się podniosłam. Moją głowę zalał ból. 
   Do pokoju wszedł on. Szary sweter z reniferem, który razem kupiliśmy w Kanadzie, podarte dżinsy z przyklejonymi naklejkami Winx, które przyklejaliśmy na naszej pierwszej randce, trampki, które miał kiedy pierwszy raz poszliśmy na łyżwy, a potem niósł mnie do szpitala, bo złamałam nogę. Jego zegarek z myszką miki, który kupił na naszej wycieczce do Disneylandu, kiedy mieliśmy po 13. Jego tatuaż w kształcie broszki kosogłosa na lewym nadgarstku. To był na pewno największy fan Igrzysk Śmierci jakiego znam. Jego aparat na zęby, oczywiście byłam z nim wtedy u dentysty, bo bał się, jakby mieli go zabić, a później przekonywał mnie, że w ogóle się nie bał. Ten krzywy uśmiech, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Kochałam go, a on mnie. Szkoda, tylko, że mnie nie pamięta, bo chciałam go pocałować, a potem odegrać wspaniałą scenę w łóżku. Kochał mnie jak nikogo na ziemi. To był mój Alec.
   -Nie podnoś się.- powiedział.- Walnęłaś nieźle o kamień.
   Kucnął obok łóżka i się mi przyjrzał.
   -Jestem Aleckay. Mów mi Alec. A ty?
   Przez chwilę tylko patrzyłam w jego oczy. Były koloru morza. Błękitne jak żadne inne. Potem uświadomiłam sobie, że nie mogę mu powiedzieć, że go znam, ani jak mam na imię. O boże! Co mu powiedzieć?
   -Jestem Grace.-odpowiedziałam niezgodnie z prawdą.
   Uśmiechnął się. Pomógł mi wstać. Poszliśmy do salonu. Telewizor był włączony. Leciały wiadomości. Odwróciłam wzrok. Nie pamiętałam, żeby Alec mieszkał nad morzem. Byliśmy w małej chatce. Drewnianej.
   -Chcesz coś zjeść?- spytał z kuchni Alec. Zawsze się o mnie martwił.
   Weszłam do kuchni.
   -Zawsze.
   Zaśmiał się. Robił jajecznice. Tego mi brakowało. Podeszłam do niego. Wydłubałam kawałek jajecznicy z jego włosów. Uśmiechnął się.
   -Widać naprawdę jesteś głodna. Zaraz będzie.- powiedział.
   Spojrzałam na patelnie. Jajka były lekko przypalone. Odsunęłam go od patelni i zaczęłam czarować. Wzięłam kolejne jajka  zaczęłam smażyć. Alec patrzył na mnie z otartą buzią. jak skończyłam smażyć wzięłam talerze i nałożyłam na nie. Usiedliśmy przy stole.
   -Powiem szczerze, że w życiu nie widziałem kogoś, kto tak gotował.- opuścił wzrok.-Znaczy znałem.
   Był bliski łez. Jak mu wytłumaczyć, że żyję?
   -Nie musisz opowiadać, jeśli nie chcesz.- powiedziałam.
   Potrząsnął głową.
   -Muszę się komuś wyżalić.- mówił prawie szeptem z opuszczoną głową.-Miała na imię Sky. Moje niebo.- uśmiechnął się. Gra słów. Nazywał mnie "swoim niebem".-Poznaliśmy się w bibliotece. Miała wtedy dwa ogromne, kruczoczarne warkocze. Poleciłem jej Harry'ego, a potem przez trzy lata próbowałem do niej zagadać. Pewnego dnia przyszła do mnie cała zmoknięta. Jej rodzice gdzieś wyszli, a ona nie miała kluczy.- uśmiechnął się.
   On to jedno z niewielu rzeczy, o których pamiętałam. Ale tamtą noc pamiętam i to ze szczegółami.
   -Na początku krzyczeliśmy na siebie,a potem.- zaśmiał się.- Jak się pewnie domyślasz było naprawdę gorąco.
   Tak naprawdę było trochę inaczej.
   Moi rodzice pojechali z Annie do szpitala, bo miała atak. Pod domem skapnęłam się, że zostawiłam klucze u Alec'a dzień wcześniej. Byłam na niego wściekła. Oczywiście dzień wcześniej i nadal byłam. Nie podanie daty referatu na anglika (me wymarzone studia) to było duże przewinienie. Na dworze była potworna ulewa. Weszłam do niego czerwona ze złości i mokra do suchej nitki. Wpuścił mnie. Jak się przebrałam krzyczeliśmy na siebie przez prawie dwie godziny. Potem siedzieliśmy na jego łóżku w kompletnym milczeniu przez pół godziny. A później, no jak to w każdym romansidłu, pocałował mnie. Nigdy nie byłam, aż tak zaskoczona. Ale pragnęłam tego od bardzo długiego czasu. Później zaczęliśmy chodzić i zaczął się magiczny czas w moim życiu, puki naprawdę się z nim nie pokłóciłam. A o co? Zastałam go całującego na jednej z imprez. Tydzień później w moim życiu pojawił się Nath. A Alec wyjechał. No widzieć kogoś takiego po latach to wielki hardkor.
   -Zmarła miesiąc temu. Prawie dwa miesiące.- zaczął jeść. Ja też.
***
   Następnego dnia poszliśmy przejść się plażą. Okazało się, że to jezioro. Jedno z wielkich jezior. Alec miał psa. Był to owczarek długowłosy. Suczka. Bardzo miła. Pamiętała mnie. Dlatego kocham zwierzęta, rozpoznają ludzi po zapachu. Miała a imię Es. Pewnie żadne z was nie wybrałby takiego imienia dla psa, ale Alec to niesamowity i inny człowiek. Nigdy nie pasował do systemu. Miał bujną wyobraźnie. Napisał książkę "Gwiazdy Wody", ale nigdy jej nie wydał.
   -W ogóle.- zaczęłam.- Jak mnie znalazłeś?
   Patrzył na pędzącą Es przed nami.
   -Jechałem z miasta. Trafiłaś prawie na ulicę. O mały włos, a zostałaby z ciebie kupka mięsa.- zaśmiał się.- Ale już wszystko w porządku?
   Spojrzałam na niego.
   -Słuchaj leżałaś jak zabita przez dobre trzy dni...
   -TRZY DNI!!!!
   Stanął. Przekrzywił głowę.
   -Tak.
   Z oddali dobiegł grzmot.
   -Lepiej spadajmy.- powiedział.
   Zawołał Es i poszliśmy do jego domku. Po drodze spotkała nas ulewa. Bluza przykleiła mi się do  mojego mokrego ciała. A trochę do jego domu było.
   Wbiegliśmy do domu cali mokszy.
   -No trochę popadało.- skomentował pogodę.
   Zaczęliśmy się śmiać. Sarkazm. A to nie to w nim pokochałam? Usiadłam na kanapie w małym saloniku. Byłam potwornie mokra. Usiadł obok mnie. Es wpadła na nas. Inaczej, usadowiła się między nami. Ciekło z niej jak w deszczówki. Wstałam. I tak byłam mokra.
   Cholerne załamania pogody. Alec wstał niedługo po mnie. Wtedy Es pobiegła do kuchni do miski z jedzeniem. Alec rzucił psu spojrzenie spode łba. Wybuchłam śmiechem. Uśmiechnął się do mnie. 
   -Grace- powiedział, a  potem podszedł do mnie.
   Pocałował mnie.
   Objęłam rękami jego szyję. Czułam się jak kiedyś. Beztroska. Pociągnął moje udo do góry. Objęłam go nogami. Czułam jakby mnie przeniosło w czasie. Wszystkie kłótnie zniknęły. Było tak jak kiedyś. Upadliśmy na kanapę. Przez chwilę patrzył na mnie zdziwiony, ja na niego też.
   -Przepraszam.-powiedział prawie niesłyszalnie. 
   -Nie przepraszaj.
   Tym razem to ja sięgnęłam po jego usta. Musiałam trochę się podnieść, ale od razu po złapaniu jego warg podłam na kanapę. Nagle poczułam jego rękę na moim mokrym biodrze. Powoli ściągał spodnie. Uśmiechnęłam mu się w usta.
   Nagle z kieszeni wyciągnął mały lśniący przedmiot. Poraził mnie w oczy. Alec nie trzymał go za tą lśniącą cześć. Dopiero kiedy trochę ją przybliżył zobaczyłam co to jest.
   Nóż.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
Nie wiem kiedy napiszę następny... dwie dwóje z historii do poprawienia :/