niedziela, 4 października 2015

Rozdział 16

   Mój wielki powrót kochani :D

   -Zabierz mnie tam.- powiedziałam.
   Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Wstałam, a on podszedł do mnie.
   -Po co ty chcesz tam jechać?- zapytał. - Nie możemy tam pojechać samochodem. Po drodze jest jezioro, więc droga zajmie cały dzień. Do tego nie wiadomo czy nas wpuszczą. 
   Spuściłam głowę. Niby mam odpuścić? Tam może być Nath.
   -Wiem, co się stało w mieście.- powiedział. Położył mi ręce na ramiona.- Była tam jedna z baz. Agencja ich namierzyła. I słuch po nich zaginął. Dlatego wszędzie chodzimy nocą, żeby nie wzbudzać podejrzeń i, żeby nas nie zamierzyli.
   Spojrzałam na okno za nim.
   -Ja byłam w tej bazie.- szepnęłam.
   Otworzył szerzej oczy i powoli się ode mnie odsunął.
   -Nie byłam w bazie podczas wybuchu, ale znałam ich wszystkich. Była tam siostra mojego chłopaka, z którym później trafiłam do bazy. Uciekliśmy, ale w lesie rozdzielili nas i... i...- nie dałam rady tego powiedzieć. 
   Powoli łzy napływały mi do oczu. Gdyby Nath nie żył chyba rzuciłabym się z urwiska.
   Oplotły mnie ramiona Noah'a. Pogłaskał mnie po głowie szepcząc uspokajające słówka.
   I tak mniej więcej minął cały dzień. Ja siedziałam na "moim" hamaku i patrzyłam w dal.
***
   Każdy kiedyś się zakocha. To chyba nieuniknione, ale dlaczego musimy tak cierpieć?
   Noah powiadomił bazę, że przyjdziemy za dwa dni i czekali z zamknięciem drzwi. Jak zwykle siedziałam na hamaku i patrzyłam w las i na polane, na której zginął tam ten wilk. Noah wyszedł z domu i usiadł obok mnie, przez co hamak trochę się rozbujał. Spojrzałam na niego. Miał butelkę coli w ręku i chciał mi ją podać. Wypiłam łyka i oddałam mu butelkę.
   -Zastanawia mnie jedno.-powiedział bardziej sam do siebie, ale słuchałam.- Jak przywołałaś te ptaki? W bazie powinni cię zbadać. Masz telekinezę, ale nie masz niczego związanego ze zwierzętami.-zakaszlał.
   Spojrzałam na niego krzywo, a ten jak na zawołanie się odwrócił.
   -Pracowałeś więcej niż trzy lata.-powiedziałam.
   Spuścił wzrok na dłonie.
   -Sześć lat. Podszywałem się pod ojca i pracowałem jeszcze jak byłem szesnastolatkiem. Ojciec zmarł jak miałem osiemnaście, a musiałem jeszcze odpłacić zaległe rachunki. Takie nasze życie Sky.-zakaszlał.-Nic nie jest za darmo, nawet miłość, bo trzeba się dla niej poświęcić.
   Chwile siedzieliśmy w ciszy, bo nadal nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział. Każdy z nas coś stracił, a on nawet zdrowie. To prawda wiele Fearów ginie lub nie przeżywa przemiany, ale nie jesteśmy wobec tego obojętni. Próbujemy ich pomścić i dać nauczkę tym, którzy za tym stoją, że z nami nie wolno pogrywać, a przynajmniej tak mi to tłumaczył Nath. Bo nigdy nie wolno się poddać.
   -Jutro ruszamy do głównej bazy.-powiedział.-Lepiej się przygotuj.-Spojrzał na mnie.-Już nie dadzą ci latać.
   I poszedł do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Westchnęłam i wyszłam przed dom. Powietrze pachniało śmiercią i zagładą. Podbiegłam kawałek i wzleciałam do góry marząc, żeby nigdy nie przestać latać. Paroma trzepotami skrzydeł wzleciałam ponad drzewa i popędziłam przed siebie.W około było mnóstwo drzew i gór i gigantyczne jezioro. Dom Noah był w jednej z niewielu kotlin wśród tych zdradliwych gór. Były poszarpane, a na ich szczytach był śnieg. Tylko sosny i świerki były w lesie ciągnącym się aż po same hale na zboczach. Z wyostrzonym wzrokiem widziałam pojedyncze zwierzęta w lesie, jak dosyć duża grupa jeleni biegnących po łące, ponieważ goniły je stado wilków. Z góry wyglądało to majestatycznie. Można było obserwować każdy ruch stada z wielką dokładnością.
   Dosyć szybko doleciałam do jeziora, które mieliśmy przemierzyć idąc do bazy. Wylądowałam przy brzegu i stanęłam już jako człowiek. Trochę dziwnie było mi kroczyć po kamienistej plaży, bo przyzwyczaiłam się do piasku. Powolnym krokiem podeszłam do lustra jeziora i wpatrywałam się w wodę i życie w niej. Małe rybki pływały przy samej powierzchni cały czas nie mogąc wyłapać owadów, które się na niej unosiły.
   Leniwie podniosłam wzrok i spojrzałam na przeciwległy brzeg. Siedziała na nim postać z twarzą w dłoniach. Ewidentnie płakał. Poznałabym ją wszędzie nawet w tych brudnych ubraniach.
    Nie mogłam się powstrzymać, żeby krzyknąć z całych sił:
    -NATH!!!!!!!!!!!!!!!
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
Wiem krótki, ale mam nadzieję, że wam się spodoba XD Zapraszam na mój drugi blog -> maggie-cooper.blogspot.com będę wdzięczna za byle jaki kom :) I dziękuję za 4000 wyświetleń!!!
Mortal Hunter

czwartek, 6 sierpnia 2015

Zawieszam!

   Tak, zawiesza i nie wiem kiedy COKOLWIEK napiszę. Przez ten miesiąc, kiedy nie byłam w domu wymyśliłam, według mnie, o wiele lepszą historię i nie wiem czy jeszcze będę pisała Pióra, ponieważ moja wena do tego opowiadania UMARŁA
   Jeszcze dzisiaj pojawi się ona na moim profilu, więc szukajcie Sonud the Alarm z serii Maggie Cooper.

   Waszą,
   Mortal Hunter

niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 15

   Najważniejsza notka ever!

   Noah odskoczył. Znowu zaatakowałam.
   Co się ze mną dzieję?!
   Chłopak powoli się ode mnie oddalał. Mówił coś, ale ja nic nie słyszałam. Czułam jak moje oczy się rozszerzają. Moje serce przyspieszyło. Czułam od niego strach. Teraz był tylko zwierzyną. 
   Tym razem użyłam telekinezy. Rzuciłam nim o blat kuchenny. Ryknął z bólu. A mój mózg opanowywało zwierze. Miałam chęć na niego. Chłopak sięgnął po coś do tyłu. Rzuciłam się na niego. Wystawił drugą rękę z płomieniami. Odepchnęłam ją telekinezą i powoli zaczęłam wykręcać. Widziałam, że ma już szkliste oczy. Pomalutku podeszłam do niego nadal wykręcając mu rękę. Nasze twarze dzieliły milimetry. Potem łapczywie ugryzłam go w szyję z chęcią wyrwania kawałku mięsa. 
   Wtedy wbił mi strzykawkę w ramię. Na ten dźwięk łamało mi się serce. Przestałam go gryźć. Usłyszałam jego płacz. Brzmiał jak krzyk i płacz tysiąca dzieci. Rozrywał serce. Szczególnie, że płakał przeze mnie. 
   Puściłam jego rękę. On płakał. Podniósł na mnie wzrok, ale ja go uniknęłam. Wybiegłam z jego domu i pobiegłam przed siebie. Jak mogłam mu to zrobić? Pomógł mi, a ja zaatakowałam. Chciałam go zabić.
   Po krótkim czasie zatrzymałam się. Przypomniałam sobie tekst kołysanki, którą śpiewała mi mama.

       Mój malutki śpij, śpij, śpij.
       Dzisiaj smoki przyśnią się ci
       I zabiorą do krainy snów,
       Gdzie będziesz szczęśliwym znów.

       Wtedy blada noc zamieni się
       W złoty dzień
       I każdy koszmar zniknie,
       A marzenia spełnią się.*

   Nawet nie zauważyłam kiedy zaczął padać deszcz. Otworzyłam usta i wpatrywałam się w niebo nade mną. Zamknęłam oczy. Nagle ktoś wziął mnie na ręce. Zobaczyłam te niebieskie oczy, które lśniły w łzach. Przytuliłam Noah'a. Jeszcze troszeczkę płakał. Przytulona do jego torsu zaczęłam płakać jak małe dziecko, jak wtedy, gdy "zmarł" Nath'a.
   -Cichutko maleńka.- szepnął mi do ucha.
   Wtedy usłyszeliśmy grzmot. Noah cały się spiął.
   - Przepraszam. - zaczął.- Za dużo spędziłem w kopalni.- potrząsnął głową i poszedł do domu.
   Bardzo długo szliśmy, co wzbudzały moje podejrzenia, że jednak pobiegłam bardzo daleko. Nie powinno go tu być. Zaatakowałam go, a on mi wybaczył i niósł mnie do swojego domu. Byłam wściekła na siebie za to kim byłam. Zsunęłam się z jego ramion na ziemię. Próbował mi pomóc, ale ja odtrąciłam jego rękę. Leżałam na mokrej ziemie łkając.
   O uszy obił mi się grzmot. Spojrzałam w górę na Noah'ego, który wpatrywał się w niebo za nim. Był przerażony. Powoli odwrócił wzrok na mnie.
   -Posłuchaj Sky. Błagam ogarnij się i pozwól mi cię zanieść do mnie. Ta burza się nasila. Blag...-przerwał, gdy spojrzał przed siebie.
   Odwróciłam się na drugi bok. Jakieś dwadzieścia metrów przede mną stał wilk. Za nim widziałam zarys domku. Byliśmy blisko, a jednocześnie daleko. Powoli wstałam i stanęłam obok Noah'ego.
   -Sky.- szepnął.
   Odwróciłam do niego głowę.
   -Teraz pada deszcz.- odezwał się tak samo cicho.- Ogień nic nie wskóra. Musisz użyć telekinezy. Dasz radę.
   Spojrzałam na wilka, który już powolnym krokiem zmierzał w naszym kierunku.
   -Zatkaj uszy.- szepnęłam.
   Sama nie wiedziałam co chciałam zrobić. Ale zrobił to co mu kazałam.
   Stanęłam twarzą w twarz z wilkiem. Zamknęłam oczy. Czułam duże, gorące krople deszczu na skórze, jak wiatr kołysał moimi włosami, jak trawa łaskotała moją skórę. Wyciągnęłam ręce przed siebie w stronę wilka i otworzyłam oczy.
   Wtedy stało się coś, co nawet ja nie umiałam wytłumaczyć.
   Drzewa z tyłu jakby zawyły i wiatr o mało mnie nie powalił. Wilk zatoczył się parę razy, a później pobiegł. Kruki leciały w jego stronę, ale nie pięć, tylko całe stada, jakie latały nad naszymi domami. Biegł desperacko, ale dogoniły go. Szarpały go. Widziałam krew. Podniosłam ręce trochę wyżej i ptaki poleciały do góry, a wraz ze sobą zabrały wilka. Ten jeszcze szarpał się w powietrzu, a później opadł na ziemię.
   Stanęłam jak wryta. Opuściłam ręce, a kruki odleciały. Noah stanął przede mną. Był cały mokry od deszczu. Szliśmy w ramie w ramie do domku. Wtedy to zauważyłam. Skrzywiał się cały czas z bólu. Nie.
   Weszliśmy do domu. Obok nas tworzyły się kałuże. Wszystkie rzeczy były porozwalane. Zmasakrowane. Przeze mnie. Usiadłam na podłodze. Noah obok mnie.
   -Czemu ty w ogóle mi pomagasz?- spytałam szeptem.
   Potrząsnął głową.
   -Każdy ma ataki.- powiedział ze spokojem.- Co jakieś trzy miesiące. Ale po podaniu "leku" uspokajamy się i wraca człowiek.
   -Lek?- spytałam zdziwiona.
   Przytaknął.
   -W bazach rozdają.- odpowiedział.- Nie myśl sobie, że nas jest mało. Fear'owie to 20% ludzkości. Nie jest nas tak mało. W każdym kraju jest oddzielna baza główna. Sky my tworzymy nowe społeczeństwo. Tam pod ziemią.
   Wskazał na podłogę.
   -Każda baza jest pod ziemią. Zapewne byłaś w jednej. Każdy "młody" Fear trafia albo do bazy, albo do agencji. Mam nadzieję, że trafiłaś do tego drugiego. Nie tak jak ja.- spojrzał na mnie.
   Wstał i podszedł do okna.
   -Spotkałaś osobę, która mnie wyzwoliła z agencji. Lea. Spotkałaś ją na stacji. Zadzwoniła do mnie, że w moim kierunku zmierza młody Fear. To byłaś ty. Jakby co to mamy bezpieczną linie, którą do siebie dzwonimy i przekazujemy informacje.- powiedział.
   Wtedy mnie olśniło. Baza. Tam może być Nath. Boże, muszę się do niego dostać.
   -Noah, gdzie jest najbliższa baza?- spytałam.
   Odwrócił się do mnie.
   -Dwa kilometry stąd.
   Moje serce stanęło.
   Tam jest Nath!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
* Kawałek kołysanki mojej kochanej przyjaciółki XD
Przepraszam, że tak długo nic nie dodałam. Są dwa powody 1. Zakochałam się w 5sos i cały czas ich słuchałam i nie mogłam nic innego robić. 2. Moja wena umierała.
A teraz dziękuję za 3300 wyświetleń!
I ostatnie. Następny rozdział może pojawi się jutro lub we wtorek (wena się wykurowała), a później wyjeżdżam do zadupia bez internetu, więc na pewno nie będę miała jak napisać rozdziału, później jadę do Finlandii i do zobaczenia dopiero we wrześniu :(

wtorek, 2 czerwca 2015

Rozdział 14

   Deszcz nie przestawał padać. Po tym jak wyjechałam ze stacji jechałam cały czas prosto. Nie puszczałam rąk z kierownicy. Cały czas jechałam.
   Po długim czasie zegar w samochodzie wybił 7:00. Jechałam sześć godzin? Rozglądałam się za jakimś uboczem bez rowu, ale byłam cały czas w lesie.
   Zatrzymałam się na jakieś ścieżce. Tęskniłam za nim jak cholera. Chciałam go znaleźć. W życiu nie pragnęłam czegoś bardziej. Nie zastanawiając się ruszyłam w dalszą drogę.
   Nagle przede mną zmaterializowało się drzewo. Nie dałam rady zahamować. Ostro skręciłam. Bok walnął w drzewo roztrzaskując przednie siedzenie. Silnik zgasł. Drzwi się zablokowały. Szarpałam się chwilę, puki na moją rękę nie spadł płomyk ognia. Zgasiłam go rękom i wybiłam szybę łokciem. Piekła mnie od zetknięcia się ze szkłem. Wyskoczyłam z samochodu i popędziłam przed siebie.
   Po paru sekundach powaliła mnie eksplozja. Stoczyłam się do rowu. Walnęłam kamieniem w ranę. Krzyknęłam. Poczułam jak ostrze kamienia wbija mi się w nią. Otworzyła się.
    Potem poczułam jeszcze większy ból. Podniosłam głowę. Moja noga się paliła. Przeczołgałam się parę metrów i rękami zgasiłam ogień. Miałam okropne popatrzenia. Przeszukałam wzrokiem okolice. Obok mnie leżał duży i gruby patyk. Wzięłam go i się podniosłam, ale nie stałam długo. Noga nie wytrzymała mojego ciężaru. Z rany sączyła się krew. Oderwałam kawałek koszulki. Żałowałam, że nie założyłam podkoszulki, którą wczoraj wciskał mi Alec. Owinęłam ją ranę. Znowu ból. Dotknęłam poparzeń. Cholera.
   Przeczołgałam się do pobliskiego drzewa. Oparłam się o nie i patrzyłam jak ogień walczy z lasem. Miałam dość. Jeszcze dwa miesiące temu nie pomyślałabym, że tak wyglądałoby moje życie. Chciałam płakać. Nie dość, że straciłam rodzinę, miłość, siebie. Straciłam wszystko przez chorobę zwaną "Fear".
   Powoli umierałam. Nie mogłam nic zrobić. Byłam zależną komórką, która nie umiała sobie poradzić. Tak miałam zginąć? Przez ogień? Coś co kiedyś uważałam za siłę? Jeśli tak chciał los niech tak zrobi. Chciałam zginąć przez ogień. Zawsze.
   Zamknęłam oczy.
   - This is not the end of me, this is the beginnig.- słowa same ze mnie wyciekły. Pamiętam je.
   Teraz już czekałam na śmierć.
   Przez mgłę zobaczyłam nadciągający samochód. Terenówka. Zatrzymała się przy mnie. Nie miałam sił, żeby krzyknąć. W samochodu wyszedł chłopak. Miał czarne włosy. Oczu nie widziałam. Rozejrzał się dookoła, aż wzrokiem wypatrzył mnie. Przybiegł do mnie. Popatrzył mi w oczy. Płakałam.
    I wtedy zauważyłam coś dziwnego. Miał pofarbowane włosy na czarne. U nasady miał blond. Pofarbował je na szybko. Fear.
   Podniósł mnie i usadowił na miejscu pasażera. Automatycznie przypomniał mi się wypadek, który nastał pół godziny temu. Zamknęłam oczy. Czułam, że umarłam.

   Znowu ten sen. Bieg, las i przepaść. Jakby zwiastował moją śmierć.
   Lekko otworzyłam oczy. Leżałam na balkonie. W hamaku. Miałam przyłożony zimny okład do czoła. Powoli się podniosłam. Byłam w lesie.
   Nagle drzwi się otworzyły. Stanął w nich chłopak. Niewiele starszy ode mnie. Był Fear'em. Miał bluzkę z krótkim rękawkiem. Pióra jastrzębia robiły wrażenie. Uśmiechnął się. Podszedł do mnie i usiadł na stołku obok moich nóg. Miał w ręku miskę z zieloną mazią. Nałożył trochę na rękę i rozmasował na popatrzeniach. Piekło, ale tylko trochę. Wcierał to na całej długości poparzeń omijając ranę.
   Było ciepło. Nie miałam na sobie kurtki. Tylko podarta bluzka i spodnie, które nie nadawały się do niczego. Potarłam rękami twarz. Czułam się wycieńczona.
   Chłopak spojrzał na mnie. Uśmiechnął się blado.
   -Jestem Noah Scheer.- powiedział.- Nie musisz nic mówić. Wiem, że przeżyłaś szok.- dalej smarował moją nogę maściom.- Musisz tu trochę posiedzieć. Może nie wiesz, ale z oparzeniami to też jest krucho.- zakaszlał.
   Przechyliłam głowę.
   -Mam problem z płucami.- znowu kaszlnął.- Za dużo pracowałem w kopalni.- spojrzał na mnie.- Mam dwadzieścia dwa lata. Trzy lata w kopalni. Harowałem czasami po dwadzieścia godzin dziennie. Za ojca. Odbiło się to na moich płucach.
    Wstał. Wziął miskę i podszedł do mnie.
    -A wyjawisz mi swoje imię, kochana?- zapytał.
    -Sky. Sky Black. - odpowiedziałam. Spojrzałam na niego z pytaniem w oczach. Czułam, że już rozumiemy się bez słów.
    -Kochana. Staniesz na nogi. Rana się już goi. Z poparzeniami jest kiepsko, ale będziesz dała radę chodzić. Jakbyś czegoś potrzebowała zawołaj, znaczy zapukaj w szybę.
    Wskazał na okno po mojej lewej. Uśmiechnął się i wszedł do domu. Zapukałam w okno. Podwinął żaluzje. Wziął notes i coś zabazgrał. Czego kohan kochana potrzebujesz?
    Pokazałam jakbym chciała się napić. W jednej ręce pokazywał butelkę wody, a w drugiej cole. Wskazałam to drugie. Uśmiechnął się. Wziął szklankę i poszedł do mnie. Otworzył drzwi i kopniakiem je zamknął. Usiadł na stołku. Nalał coli do szklanki i mi ją podał. Piłam małymi łyczkami.
    Oparł głowę o ręce i zaczął mnie "skanować". Wyglądałam jak pobojowisko. Prawie spalone dżinsy do tego z ogromną plamą krwi na piszczelu. Były potarte od... wielu czynników. Bluzka była podarta i miała oderwany spory kawałek na boku odsłaniający ogromny obszar nagiej skóry. Buty były całe ubłocone i zwęglone. Włosy potargane. Jedyne co wyglądało w miarę przyzwoicie to moja twarz. Noah ją umył.
   -Musisz się przebrać.- przerwał moje myśli.- Moja siostra była w twoim wieku jak... jak... zapewne rozumiesz. Choć ze mną.
   Pomógł mi wstać i później dojść do pokoju jego siostry. Pokazał mi szafę i wyszedł.
   Jego siostra była trochę wyższa ode mnie. Wzięłam dżinsy z dziurami na kolanach pierwszą bluzkę jaką znalazłam. Była biała i napis We are stupid people. Miałam podobną, tylko, że zieloną. Zobaczyłam trampki leżące obok łóżka. Założyłam je. Tęskniłam za trampkami
   Przebrana wyszłam z pokoju. Noah stał w frontowych drzwiach. Patrzył w dal. Podeszłam cicho do niego, ale odwrócił się. Pewnie dlatego, że kulałam.
   -Wyglądasz jak ona.- założył zabłąkany kosmyk włosów z mojej twarzy za ucho.- Czuj się jak u siebie.
   Odwrócił się znowu w stronę lasu i usiadł na podłodze. Powoli odeszłam od niego. Wtedy coś się stało.
   Czułam jak moje zmysły się wyostrzają. Czułam jego zapach. Miły, zachęcający i... smakowity. uszy wyłapywały najmniejsze dźwięki. Słyszałam jego oddech, przyspieszone bicie serca. Chciałam zaatakować.
   Noah spojrzał na mnie przez ramię. Gdy zobaczył, że klęczę i wpatruję się w niego, jak w zwierzynę stanął jak oparzony.
   Wyciągnął jedną rękę do przodu. Druga się zapaliła. Ogień lizał jego skórę. Nie cofnęłam się.
   -Sky, uspokój się.-powiedział, a ogień robił się coraz większy.
   Nie słuchałam go.
   Zaatakowałam.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
Nie jestem z tego rozdziału zadowolona :/ Podobał się?

Rozdział 13

   Jak chcieliście tak zrobiłam ^^

    Nóż iskrzył milionem barw. Światło odbijało się od niego. Lśnił jak słońce. Patrzyłam oszołomiona. Alec, którego tak dobrze znam chce mnie zabić. Chciałam krzyczeć, płakać. Moje uczucia były jak wiatr. Zmienne i gwałtowne.
   Przyłożyła nóż do mojej szyi. Spojrzał na mnie z tęsknotą.
   -Nie musisz mnie oszukiwać Sky.- pamiętał.- Może nie pamiętasz, ale byliśmy wspaniałą parą. - uśmiechnął się.- Pewnego dnia Hoyt zjawił się w szkoły.- nigdy nie nazwał go Nath. to zawsze musiał być Hoyt.- Zerwałaś ze mną. Na początku myślałem, że chcesz ode mnie odpocząć. Ale kiedy poszliśmy do kawiarni. Przy stole obok siedział Hoyt. Widziałem jak patrzyłaś na mnie i na Hoyt'a. Zakochałaś się w dwóch chłopakach naraz. Oczywiście przegrałem, a jak?- W jego oczach siedziała śmierć, która chciała mnie zabić.- Tydzień później poszedłem do Hoyt'a, żebyśmy sobie parę rzeczy wyjaśnili. Jego matka powiedziała, że siedzi na dachu. Siedziałaś z nim i do tego się całowaliście. Nie widzieliście mnie, ale ja was tak. Złamałaś mnie, Sky. Cieszysz się?
   Leżałam w otwartą buzią. Wreszcie oprzytomniałam. Zdradziłam Nath'a. Chciałam płakać. Co ja zrobiłam? Chciałam coś powiedzieć, ale poczułam ciepłą ciecz na szyi. Krew. Zamknęłam oczy. Pamiętałam jedną rzecz o Alec'u. On nigdy nie przegrywa. Jako dzieci i nastolatki biliśmy się. On zawsze był silniejszy. Jeśli zacznę z nim walczyć, przegram. Chyba, że...
   Zaczęłam się szarpać, ale nóż był milimetr głębiej. Przestałam. Łzy napłynęły mi do oczu. Pamiętaj, mówiłam sobie. Raz a dobrze.
   Uśmiech pojawił się na jego twarzy, ale nie potrwa długo.
   Wyrwałam rękę z jego uścisku i walnęłam go w twarz. Poleciał aż do drzwi. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążył zareagować. Powolnym krokiem podeszłam do niego. Na mojej twarzy nie było współczucia, tylko gniew. Jednym susem podniósł się. Ja nie wymiękam. Z rykiem popędził w moją stronę. W ręku miał nóż. Wyminęłam go i walnęłam go w bok. Nawet nie drgnął. Nóż trzymał pewniej. Przełknęłam ślinę. Poczułam jeszcze więcej krwi na szyi. Rzuciłam się na niego. Głową walnęłam w jego brzuch. Walnął mnie kolanem w pierś. Odskoczyłam na bok. Z całej siły przywalił mi w twarz pięścią. Otarłam ręką nos. Była cała we krwi. Moja ręka poleciała do góry. Alec wystrzelił do tyłu i wpadł na regał, który załamał się pod wpływem uderzenia. Wyglądał na nieprzytomnego. Ale pozory mylą.
   Stanęłam nad nim. Kucnęłam. Przypomniała mi się noc w jego warsztacie. Ale teraz już nic do niego nie czuję. Delikatnie dotknęłam jego policzka. Chwycił mnie za nadgarstek, a drugą ręką dźgnął mnie w piszczel. Wstałam. Krew zrobiła już ślad na moich dżinsach. Spojrzałam na niego. Na jego brzuchu była krew i wystający kawałek szkła wielkości mojej ręki, a pewnie miał jeszcze trochę go w środku. Czułam jak żółć podchodzi mi do gardła. Niestety nie czułam współczucia.  Uśmiechnął się.
   -Ale ja nigdy nie przestałem ciebie kochać.- powiedział. Z ust zaczęła lecieć mu krew.
   Odwróciłam się. Chciałam wymiotować.  Noga bolała mnie jak ogień. Stanęłam na skraju salony i spojrzałam na niego.
   -Żałuję, że wtedy powiedziałam tak.- odpowiedziałam.
   Gdybym nie zgodziła się zostać jego dziewczyną. Gdybym nie zgubiła Nath'a. Gdybym miała odwagę powiedzieć "nie".
   Teraz świat musi oglądać słońce bez niego.
   Chciałam wybiec, ale noga mi nie pozwala. Powoli szłam do drzwi. Przy nich stała szafka. Kluczyki. Wzięłam je i wyszłam zatrzaskując drzwi. Kiedy zeszłam z ganku zaczęłam płakać. Alec był moim przyjacielem i pozwoliłam mu umrzeć.
   Deszcz nadal padał. Wiatr zawył. Czułam jak opuszczała mnie energia. Weszłam do samochodu. Miał niezłego jeepa. Położyłam ręce na kierownicy. Wyznacz cel, mówił cichy głosik w mojej głowie..
   -Cel.- burknęłam. To najmniejsze moje zmartwienie. Trzeba znaleźć jakieś schronienie i zostaje jeszcze kwestia nogi.
***
   Siedziałam w samochodzie. Deszcz lał jak nigdy. Obserwowałam jak jakiś facet tankował samochód. Właśnie. Paliwo się skończyło. 
   Co prawda jeździłam tylko cztery godziny, ale trzy zajęło mi wyjechanie z lasu, a pozostała godzina na znalezienie stacji benzynowej. Do puki silnik nie zgasł siedziałam przu grzejniku. Teraz to nawet niedźwiedź by zmarzł. Bluzę miałam owiniętą na nodze. Każdy może wejść i zobaczyć kim jestem. Cała ręka w piórach wzbudzi czyjeś zaniepokojonie i wezwie gliny. Ale narazie się nie przejmowałam. Leżałam i udawałam martwą. 
   Byłam na stacji benzymowej w lesie. Alec mieszkał tak, że trzeba jechać dosłownie przez las, żeby wjechać na ulicę. Oprócz leżącego na ławce starca, kasjerki w sklepie i faceta tankującego samochód nie było nikogo. Co jakiś czas sarna przebiegnie w oddali. Radio na stacji leciało na maxma, że nawet ja słyszałam. 
   Zaburczał mi brzuch. Ile nie jadłam? Dziesięć godzin? Spojrzałam na zegarek. Pięć po pierwszej w nocy. Dlatego tu tak mało ludzi.
   Podniosłam się w tylnego siedzenia i usadowiłam się za kierownicą. Zajrzałam do schowka w drzwiach. Tylko mapy i płyty U2. W drugim była puszka po coli i torebka foliowa. W schowku przy siedzeniu pasażera było dwadzieścia dolców, które miały mi dać kilka bułek i dietetyczną butelkę coli. 
   Na brzegu jednego z banknotów był kawałek jesno różowej szminki. Dałam mu pieniądze na obiad. Pocałowałam pieniądze. To brzmi dziwnie. Teraz kurtka. 
   Zwykle trzymał ją za fotelem, albo na tylnym siedzeniu. Spojrzałam na tylne siedzenie. A więc to była moja poduszka.Wzięłam kurtkę i nałożyłam na siebie. Pachniała gumą balonową i potem. To nie kurtka Alec'a. Tylko Nath'a. Alec pachniał spaghetti, a nie gumą balonową jak Nath. Skąd on ją miał? 
   Nie myśląc więcej o tym wyszłam z samochodu o biegiem weszłam do sklepu. Dopiero teraz dobiegł mnie dźwięk Little Talks. Kasjerka bawiła się w perkusistę mentos'ami. 
   Podeszłam do działu w pieczywem. Zapakowałam kilka bułek, wzięłam colę i podeszłam do lady. Z przyzwyczajenia położyłam prawą rękę na ladzie. Od razu schowałam ją do kieszeni.
   - Nie musisz się ukrywać. -powiedziała kasjerka. 
   Spojrzałam na nią. Pokazała prawą rękę. Spod rękawa wystawały małe koliberskie piórka. 
   - Ja też jestem Fear'em.- uśmiechnęła się, ale od razu spowarzniała. -Zaraz przyniosę ci apteczkę. Kulejesz moja droga.-powiedziała jak szła na zaplecze. 
   To prawda. Kulałam. Spryciara. Przyszła chwilę później.
   -Choć tutaj.
   Podeszłam za ladę. Było tam małe krzesło. Usiadłam na nim. Dziewczyna wzięła sobie krzesło i mi na podparcie nogi. Odwiązała bluzę, która była już przesiąknięta krwią i wyrzuciła ją do śmieci. 
   - Jestem Lea.- powiedziała. -Chciałam do ciebie wyjść, ale się powstrzymałam. Siedziałaś w samochodzie ponad dwie godziny z czego pół z zapalonym silnikiem.
   Uśmiechnęłam się. 
   - Sky.- odpowiedziałam. -A ty bawiłaś się w perkusistę mentos'ami. 
   Zaśmiałyśmy się. Wbiła igłę w moją skórę. Stłumiłam krzyk. Zaczęła zszywać rane. Kiedy skończyła założyła mi opatrunek. Pomogła mi stanąć. Lea była po czterdziestce, ale polubiłam ją. 
   - To mój telefon.- wcisnęła mi wizytówkę do ręki. -Zatankuj. Weź jedzenie i uciekaj. 
   Spojrzałam na swoją dłoń. Otworzyłam usta, ale Lea odezwała się pierwsza. 
   - Jesteś ściagana.-powiedziała. -Daję ci to, ponieważ powinniśmy sobie pomagać. Mojego syna zabili, ponieważ umiał kontrolować energię elektryczną. Przypominasz mi go. Też miał zielone oczy.
   Włożyła colę i bułki do torebki. 
   - Jesteś dobrym człowiekiem. -już miałam zaprzeczyć, ale uciszyła mnie gestem ręki. - Umiem czytać myśli. Każdy z nas coś utracił i zyskał. Ty zyskałaś dobre serce i nie oszykuj mnie. Już jedz. Znajdź go. On zapewno cię kocha.
   Kłusem wybiegłam ze sklepu. Lea wybiegłam tuż za mną. Pomogła mi dopchać samochód. Zatankowałam i usiadłam za kółkiem. Poczułam mrowienie w palcach. Ręce mi się trzęsły. Powolo włożyłam klucze do stacyjki. Pomachałam Lea'i i wyjechałam ze stacji. 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
Pierwszy w historii rozdział, który nie kończy się kompletną niewiadomą XD

czwartek, 14 maja 2015

Nietypowa prośba i podziękowanie

   Jestem wam bardzo wdzięczna za to, że jest... uwaga...
   2000 WYŚWIETLEŃ!!!
   Bardzo szybko nabijacie mi wyświetlenia. Chciałam wam podziękować za 1000, ale następnego dnia było już 1100 i czułam się okropnie dziwnie. Moja reakcja była następująca. Czy ja weszłam na czyjeś konto? To ja to piszę czy jakiś cyborg zamiast mnie? Komp się zepsuł? Dopiero jak moja naj mnie uściskała i krzyknęła Gratulacje!!!, zdałam sobie sprawę, że to prawda. Uśmiechnięta od ucha do ucha zaczęłam pisać kolejny rozdział.
   A teraz prośba...
   Czy wam się nie wydaję, że trochę przyspieszam różne wydarzenia? Poznanie Nath'a, odkrycie kim jest, agencja, Alec. To było zaledwie 12 rozdziałów. Chciałabym, żebyście odpowiedzieli szczerze. Jest mi to potrzebne do rozdziału 13, który jest już w przygotowaniu, tylko nie wiem czy wszystko przedłużyć czy przyśpieszyć. Ten rozdział będzie jednym w ważniejszych i dłuższych, jeśli uznacie, że mam go poszerzyć.

   Dziękuję,
   Że jesteście.
   Że to czytacie
 
   To ty... ja. To ludzie, którzy umieją zmieniać się w ptaki i mają prawą rękę w piórach jak ty, Sky.

   Daleki W

poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 12

   Trochę zaszalałam....

   Znowu miałam ten sam sen. Las, bieg i przepaść. Obudziłam się. Miałam nawyk nie otwierania oczu przy obudzeniu. Nikt nie miał stu procentowej pewności, że nie śpię. Tak samo teraz. Leżałam na twardym materacu. Z resztą poduszka też była twarda. Koc, pod którym leżałam, jeśli to był koc, był cienki.
   Powoli otworzyłam oczy. Byłam w małym, błękitno pomalowanym pokoju. Obok łóżka stał stolik nocny, a na nim butelka wody. Lekko się podniosłam. Moją głowę zalał ból. 
   Do pokoju wszedł on. Szary sweter z reniferem, który razem kupiliśmy w Kanadzie, podarte dżinsy z przyklejonymi naklejkami Winx, które przyklejaliśmy na naszej pierwszej randce, trampki, które miał kiedy pierwszy raz poszliśmy na łyżwy, a potem niósł mnie do szpitala, bo złamałam nogę. Jego zegarek z myszką miki, który kupił na naszej wycieczce do Disneylandu, kiedy mieliśmy po 13. Jego tatuaż w kształcie broszki kosogłosa na lewym nadgarstku. To był na pewno największy fan Igrzysk Śmierci jakiego znam. Jego aparat na zęby, oczywiście byłam z nim wtedy u dentysty, bo bał się, jakby mieli go zabić, a później przekonywał mnie, że w ogóle się nie bał. Ten krzywy uśmiech, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Kochałam go, a on mnie. Szkoda, tylko, że mnie nie pamięta, bo chciałam go pocałować, a potem odegrać wspaniałą scenę w łóżku. Kochał mnie jak nikogo na ziemi. To był mój Alec.
   -Nie podnoś się.- powiedział.- Walnęłaś nieźle o kamień.
   Kucnął obok łóżka i się mi przyjrzał.
   -Jestem Aleckay. Mów mi Alec. A ty?
   Przez chwilę tylko patrzyłam w jego oczy. Były koloru morza. Błękitne jak żadne inne. Potem uświadomiłam sobie, że nie mogę mu powiedzieć, że go znam, ani jak mam na imię. O boże! Co mu powiedzieć?
   -Jestem Grace.-odpowiedziałam niezgodnie z prawdą.
   Uśmiechnął się. Pomógł mi wstać. Poszliśmy do salonu. Telewizor był włączony. Leciały wiadomości. Odwróciłam wzrok. Nie pamiętałam, żeby Alec mieszkał nad morzem. Byliśmy w małej chatce. Drewnianej.
   -Chcesz coś zjeść?- spytał z kuchni Alec. Zawsze się o mnie martwił.
   Weszłam do kuchni.
   -Zawsze.
   Zaśmiał się. Robił jajecznice. Tego mi brakowało. Podeszłam do niego. Wydłubałam kawałek jajecznicy z jego włosów. Uśmiechnął się.
   -Widać naprawdę jesteś głodna. Zaraz będzie.- powiedział.
   Spojrzałam na patelnie. Jajka były lekko przypalone. Odsunęłam go od patelni i zaczęłam czarować. Wzięłam kolejne jajka  zaczęłam smażyć. Alec patrzył na mnie z otartą buzią. jak skończyłam smażyć wzięłam talerze i nałożyłam na nie. Usiedliśmy przy stole.
   -Powiem szczerze, że w życiu nie widziałem kogoś, kto tak gotował.- opuścił wzrok.-Znaczy znałem.
   Był bliski łez. Jak mu wytłumaczyć, że żyję?
   -Nie musisz opowiadać, jeśli nie chcesz.- powiedziałam.
   Potrząsnął głową.
   -Muszę się komuś wyżalić.- mówił prawie szeptem z opuszczoną głową.-Miała na imię Sky. Moje niebo.- uśmiechnął się. Gra słów. Nazywał mnie "swoim niebem".-Poznaliśmy się w bibliotece. Miała wtedy dwa ogromne, kruczoczarne warkocze. Poleciłem jej Harry'ego, a potem przez trzy lata próbowałem do niej zagadać. Pewnego dnia przyszła do mnie cała zmoknięta. Jej rodzice gdzieś wyszli, a ona nie miała kluczy.- uśmiechnął się.
   On to jedno z niewielu rzeczy, o których pamiętałam. Ale tamtą noc pamiętam i to ze szczegółami.
   -Na początku krzyczeliśmy na siebie,a potem.- zaśmiał się.- Jak się pewnie domyślasz było naprawdę gorąco.
   Tak naprawdę było trochę inaczej.
   Moi rodzice pojechali z Annie do szpitala, bo miała atak. Pod domem skapnęłam się, że zostawiłam klucze u Alec'a dzień wcześniej. Byłam na niego wściekła. Oczywiście dzień wcześniej i nadal byłam. Nie podanie daty referatu na anglika (me wymarzone studia) to było duże przewinienie. Na dworze była potworna ulewa. Weszłam do niego czerwona ze złości i mokra do suchej nitki. Wpuścił mnie. Jak się przebrałam krzyczeliśmy na siebie przez prawie dwie godziny. Potem siedzieliśmy na jego łóżku w kompletnym milczeniu przez pół godziny. A później, no jak to w każdym romansidłu, pocałował mnie. Nigdy nie byłam, aż tak zaskoczona. Ale pragnęłam tego od bardzo długiego czasu. Później zaczęliśmy chodzić i zaczął się magiczny czas w moim życiu, puki naprawdę się z nim nie pokłóciłam. A o co? Zastałam go całującego na jednej z imprez. Tydzień później w moim życiu pojawił się Nath. A Alec wyjechał. No widzieć kogoś takiego po latach to wielki hardkor.
   -Zmarła miesiąc temu. Prawie dwa miesiące.- zaczął jeść. Ja też.
***
   Następnego dnia poszliśmy przejść się plażą. Okazało się, że to jezioro. Jedno z wielkich jezior. Alec miał psa. Był to owczarek długowłosy. Suczka. Bardzo miła. Pamiętała mnie. Dlatego kocham zwierzęta, rozpoznają ludzi po zapachu. Miała a imię Es. Pewnie żadne z was nie wybrałby takiego imienia dla psa, ale Alec to niesamowity i inny człowiek. Nigdy nie pasował do systemu. Miał bujną wyobraźnie. Napisał książkę "Gwiazdy Wody", ale nigdy jej nie wydał.
   -W ogóle.- zaczęłam.- Jak mnie znalazłeś?
   Patrzył na pędzącą Es przed nami.
   -Jechałem z miasta. Trafiłaś prawie na ulicę. O mały włos, a zostałaby z ciebie kupka mięsa.- zaśmiał się.- Ale już wszystko w porządku?
   Spojrzałam na niego.
   -Słuchaj leżałaś jak zabita przez dobre trzy dni...
   -TRZY DNI!!!!
   Stanął. Przekrzywił głowę.
   -Tak.
   Z oddali dobiegł grzmot.
   -Lepiej spadajmy.- powiedział.
   Zawołał Es i poszliśmy do jego domku. Po drodze spotkała nas ulewa. Bluza przykleiła mi się do  mojego mokrego ciała. A trochę do jego domu było.
   Wbiegliśmy do domu cali mokszy.
   -No trochę popadało.- skomentował pogodę.
   Zaczęliśmy się śmiać. Sarkazm. A to nie to w nim pokochałam? Usiadłam na kanapie w małym saloniku. Byłam potwornie mokra. Usiadł obok mnie. Es wpadła na nas. Inaczej, usadowiła się między nami. Ciekło z niej jak w deszczówki. Wstałam. I tak byłam mokra.
   Cholerne załamania pogody. Alec wstał niedługo po mnie. Wtedy Es pobiegła do kuchni do miski z jedzeniem. Alec rzucił psu spojrzenie spode łba. Wybuchłam śmiechem. Uśmiechnął się do mnie. 
   -Grace- powiedział, a  potem podszedł do mnie.
   Pocałował mnie.
   Objęłam rękami jego szyję. Czułam się jak kiedyś. Beztroska. Pociągnął moje udo do góry. Objęłam go nogami. Czułam jakby mnie przeniosło w czasie. Wszystkie kłótnie zniknęły. Było tak jak kiedyś. Upadliśmy na kanapę. Przez chwilę patrzył na mnie zdziwiony, ja na niego też.
   -Przepraszam.-powiedział prawie niesłyszalnie. 
   -Nie przepraszaj.
   Tym razem to ja sięgnęłam po jego usta. Musiałam trochę się podnieść, ale od razu po złapaniu jego warg podłam na kanapę. Nagle poczułam jego rękę na moim mokrym biodrze. Powoli ściągał spodnie. Uśmiechnęłam mu się w usta.
   Nagle z kieszeni wyciągnął mały lśniący przedmiot. Poraził mnie w oczy. Alec nie trzymał go za tą lśniącą cześć. Dopiero kiedy trochę ją przybliżył zobaczyłam co to jest.
   Nóż.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
Nie wiem kiedy napiszę następny... dwie dwóje z historii do poprawienia :/

poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział 11

   Wiem beznadziejny. Przepraszam za błędy, ale większość pisałam na komórce (ostatni raz). Na końcu przy pisaniu aż się zdyszałam XD

   Nie wiem ile zajęło "badanie" Nath'a, ale po tym był cały czerwony od łez. Stracił głos w połowie, więc pewnie to długo trwało. Potem tylko... cierpiał.
   Każdy z was na pewno zna taki tekst: Cierpisz bardziej gdy widzisz cierpienie ukochanej osoby, niż swoje cierpienie. Czy jakoś tak. To prawda. Ból jaki czułam był o wiele gorszy od bólu rany postrzałowej, przemiany w Fear'a, od wszystkich jakie umiem wymienić. On był nie do zniesienia.
   Kiedy Nath już się uspokoił, wyszli od niego. Dla mnie oznaczało to tylko jedno... przyjdą do mnie.
***
   To było potworne. Bolało mnie wszystko. Wiercili nam w kościach, pobierali krew, robili nam coś z ręką... i do tego wszystko na żywca. 
   Od pieli nas, a przynajmniej mnie, od łóżka. Wiercili mi w ręce. Teraz mam gips i coś co to podtrzymuje. Dali mi Władcę Pierścieni. Przynajmniej mają gust. Tylko, że mieli tylko hiszpańskie wydanie. Umiem tylko angielski i niemiecki. Jej! A mówili, że niemiecki się przyda. 
   Przy okienku pojawiła się ta kobieta. Akurat waliłam głową o ścianę. Zawsze przychodziła przed jedzeniem. 
   Siedzimy tu już parę dni. Od "badania" nie widziałam Nath'a. Wiele razy chciałam, żeby zaczął rozmawiać, ale nie miał zapewne sił. Jak prosił mnie Nath udawałam niemą. Nie mogłam wybrzydzać.
   Knight weszła do środka. Była z tacą z jajecznicą, mlekiem i ziemniaki. Że co?! Położyła ją na stoliku obok drzwi i wyszła. Zaczęłam jeść jajecznice. Była ohydna, ale lepsza od ziemniaków. 
   Zjadłam i położyłam się na moim łóżku. Zamknęłam oczy. 
   Wyobraziłam sobie pióro.
   Pióra...
   Nasz symbol. 
   Nagle do salki weszło dwóch żołnierzy. A za nim ten szatyn w koszulce polo, i jego czarne trampki, trampek. Stał na kulach. Miał jedną nogę w gipsie. Nath.
   Podniosłam się na łóżku. Usiadł obok mnie. Spojrzałam na okienko. Było czymś zasłonięte. Dali nam trochę prywatności. Rzuciłam się mu w ramiona z płaczem. 
   - Sky.-powiedział łagodnym tonem. - Wiem, że jesteś niema, ale możesz coś dla mnie zrobić?
   Pokiwałam głową. 
   - Napisz im swoje zeznania. - pocałował mnie w czoło. Kocham go.
   Za niedługo się stąd wydostaniemy. Mam plan, tylko zostaniemy tu jeszcze trochę. Przynajmniej mamy co jeść. I jeszcze jedno. Chcą ci coś pokazać, ale sami nie powiedzieli mi co. Mówili tylko, że mam cię do tego przygotować. 
   - Mają ci coś pokazać. Trzymaj się. -powiedział. Wciskał im kit. Ewidentny kit, ale może dzięki temu pożyjemy. 
   Kocham cię.
   Wstałam i pomogłam wstać Nath'owi. Podeszliśmy do drzwi. Otworzyły się przede mną. Nath'a odesłali do sali obok. Też izolatki, jak moja. A mnie w drugą stronę. 
   Z tego pokoju wychodziłam tylko trzy razy. Za pierwszym razem było te pierwsze badanie. Za drugim podawanie mi środków uspokajających w ogromnej dawce przez co zasnęłam i trzeci raz to było drugie badanie. Na drugim badaniu byłam sama, ale tylko pobierali mi krew i grzebali w piórach. 
   Teraz szłam małym korytarzem, aż do drzwi z oknem. W środku widziałam same ciała. Wszyscy to byli Fear'owie. Chociaż było ich tylko kilka, wszyscy byli już porozcinani. Byli po sekcji. W moich obserwowań wynika, że wszyscy zginęli tutaj. Wyglądało to ohydnie. Co prawda była to kostnica, czuło się zaduch ciał. 
   Na końcu leżała mała dziewczynka w białej bluzce na długich rękawach z plamami krwi, dżinsami, czerwonych convers'ach i... mojej spince we włosach. Mały motylek w diamenciki, który jej dałam rok temu. Była już cała blada. Zginęła tak wiele dni temu. 
   Do oczu nalewały mi się łzy. Moja mała siostrzyczka, która leżała przede mną martwa. Podniosłam lekko jej rękaw. Miała małe piórka orła czarnego. Kiedy umierała zaczęła Przeminę. Umierała w bólu.
   Czułam się podle, że nie mogłam jej pomóc. Byłam okropną siostrą. Nie zasługiwałam na nią. 
***
   Byliśmy w ośrodku jeszcze tydzień. Zdjęli mu gips i mi. Dali nam jakieś maści na gojenie kości. Podobno faza testowa. Ale działały. 
   Tego dnia zadzwonił alarm przeciw pożarowy. Wybiegłam z pokoju. Na korytarzu stał Nath z gaśnicą w ręku i żołnierzem u stóp. Popatrzył na mnie przerażony. On go mógł zabić. Unieruchomił go, ale nie musiał w taki sposób. Nie chciał, żebym to widziała. Odwróciłam się i pobiegłam. Chwilę później był już przy mnie. Biegliśmy ile sił w nogach. Tylko za jednym razem musiał mnie ciągnąć, żebym nie wpadła na strażników. Kolejny raz uratował mi życie... za dużo tych razy.
   Po drodze mi wyjaśnił co takiego zrobił. 
   - Przepraszam- powiedział. - Włączyłem alarm przeciw pożarowy. To był mój plan. Wszyscy się rozproszyli, a ja mogłem cię wsiąść. Za to ty sama wyszłaś. Teraz musimy wybiec na zewnątrz. To najszybsza droga. 
   Wskazał na drzwi przed nami. Otworzyłam je jednym susem i wybiegłam na zewnątrz. Byliśmy poza ośrodkiem. To było zbyt łatwe. 
   Nie odwracaj się. Biegnij cały czas. Nie zatrzymuj się. 
   W tej chwili obok nas rozległy się trzy strzały. 
   - BIEGNIJ!!!-krzyknął Nath. Jego głos buzował mi w głowie. Wystrzeliłam jak torpeda do lasu.
   Biegłam tak strasznie długo. Cała byłam w pocie. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Oddech nie zwalniał. Byłam padnięta. Dosłownie upadłam na podłogę. Wszystko wirowało dookoła. Chciałam wymiotować. Biegłam chyba z godzinę, bez przerwy. Gdy otworzyłam oczy nie było go. Usiadłam. Nie było. Zostawił mnie!!! Albo... od razu odgoniłam tą myśl. On żyje. On żyje. Rodziło się jedno pytanie. Dlaczego mnie zostawił.
   Usiadłam obok drzewa i zaczęłam się rozkoszować świeżym powietrzem. Czułam się okropnie. Rodzice, Annie, a teraz Nath. Ile ludzi jeszcze musi zginąć, żebym popełniła samobójstwo. Właśnie zaprzeczyłam, że Nath żyje. ON ŻYJE!!!
   Nie mogło być innej możliwości. On mnie nie zostawi. Wie, że bym nie dała rady. Jestem za słaba by walczyć. To on dodawał mi otuchy we wszystkim. Nie dam rady.
   SKY, ON ŻYJE!!! 
   Podniosłam się i dalej biegłam. Szczerze już nie wiedziałam dlaczego. Wszystko mnie paliło. Nie miałam sił, ale czułam, że za tym lasem czeka na mnie.
   Wiatr dodawał mi prędkości. Przypomniałam sobie o jednym. Dlaczego nie mogę się zmienić. Wyskoczyłam w powietrze i się zmieniłam. Leciałam spokojnie puki nie zapadł zmierzch. Wylądowałam na ziemi i biegłam dalej. Nic nie dało mnie zatrzymać.
   Aż wreszcie się skapnęłam. Nath prosił, żebym biegła, nie odwracała się, pędziła jak wiatr. Zrobię to dla niego. Biegłam na ile pozwalały mi nogi. O dziwo nie traciłam sił. Biegłam równa z wiatrem. Jakbym to ja nim rządziła.
   Czułam się wolna...
   Jak ptak...
   Jak ja.
   Wiatr mnie nie doganiał. Dodawał mi sił. Czułam jak na mnie wpływa i daję nowe. Nie mogłam przestać biec, jakby to ktoś mnie ciągnął.
   Kiedy zapadł zmierzch powoli traciłem siły. Dopadło mnie zmęczenie. Podłam na trawę. Przez długi czas patrzyłam w niebo i dyszałam. Byłam wycieńczona. Czemu przez większość drogi się tak nie czułam?
   Jedyne co pamiętam jeszcze z tamtej nocy to dwie ogromne smugi światła, które powoli się zbliżały. Dawały bardzo mocne światło. Oślepiło mnie. Nie miałam nawet sił, żeby podnieść rękę, aby zasłonić oczy. Nagle te dwie smugi zatrzymały się koło mnie i stały, patrzyły. Aż skapnęłam się co to było.
   Samochód.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
I jak? Następny najpóźniej za tydzień

wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział 10

    Ten rozdział dedykuję mojej genialnej Kasi z konserwacji na FB wszystkiego naj na urodzinki ;* i dziękuję za pomysł z nazwaniem ośrodka. Wszyscy jesteście kochani :*

   Drzwi, aż wyleciały z zawiasów. Oślepiło nas jasne światło latarek. Chwyciłam jego rękę mocniej. Mogłam już go nigdy nie zobaczyć.
   Ja będę mówić. W ośrodku udawaj niemą. Zrób to dal mnie. I nie używaj mocy. Nie mów nikomu, że umiem się z tobą porozumiewać w taki sposób. Oczywiście jeśli będę żywy i przytomny.
   To schowka wpadli żołnierze.Rozdzielili nas. Nath miótł jak oszalały. Ja... poddałam się. Wiedziałam, że nic nie zdziałamy.
    Nawet jak ciebie nie widzę, mogę z tobą rozmawiać. Kocham cię.
   Założyli kajdanki na moje ręce. Podobno jak Nath'owi. Może ostatni raz się widzimy. Nagle jeden żołnierzy walnął mnie czymś w głowę. Usłyszałam jeszcze stłumiony krzyk Nath'a i straciłam przytomność.

   Ten sen był inny niż każdy.
   Stałam na łące. Niebo było pochmurne. Las wokoło łąki szumiał. Zawiał ostry wiatr. Prawie się przewróciłam. Coś popchało mnie do lasu. Biegłam przed siebie nie patrząc na las. Można było stwierdzić tylko jedno: był naprawdę mroczny. Drzewa same rozstępowały przede mną. Biegłam i biegłam. Nagle wyrosła przede mną przepaść. Nie zatrzymywałam się, tylko biegłam dalej. Chciałam się zatrzymać, ale coś kazało mi biec. Skoczyłam w przepaść. Spadałam i się nie zmieniałam. W oddali zobaczyłam dno. Czarne jak popiół. A tuż przed dnem... obudziłam się.
   Ściskałam prześcieradło na łóżku. Ośrodek. Otworzyłam lekko oczy. Nade mną był wiatrak, który dawał lekki wiaterek. Przełknęłam gulę, która utkwiła mi w szyji. Patrzyłam w biały sufit. Tylko na sufit. Była na min widać lekkie niedoskonałości, pewnie od pośpiechu malowania. Wiatrak był szarawy od kurzu na nim. Było też kilka pęknięć.
   Chciałam przyłożyć rękę do buzi. Było tu tyle kurzu, że moje płuca nie wytrzymywały. Moje ręce były przymocowane kajdankami do framugi łóżka. Podobnie jak nogi.
   A co robi ptak w klatce?
   Panikuje.
   Jak i ja.
   Nadszedł mnie wielki atak paniki. Byłam przymocowana do łóżka. Próbowałam wyrwać ręce z tego żelaznego uścisku, ale nic nie mogłam zdziałać. Były tak ciasno przymocowane do moich kończyn, że aż bolały mnie.
   W ośrodku udawaj niemą.
   Nie mogłam krzyczeć. Za to płakałam. Chciałam stąd uciec. I to jak najdalej. Zaczęłam się szarpać. Obróciłam głowę w prawą stronę. Było tam małe okienko. Zobaczyłam jakąś kobietę w fartuchu. Pisała coś. Pewnie notatki. Szarpałam się jeszcze mocniej. Tym razem ze złości. Ona stała i patrzyła jak cierpiałam. Chciałam się wyrwać ponad wszystko. Ta kobieta stała, patrzyła.
   Łzy wylewały się z moich oczu, a ona patrzyła, jak cierpiałam. Jak oni znosili tą pracę?
   Odwróciłam wzrok i wlepiłam go w sufit.
   Chwilę tak leżałam, później nie mogłam się oprzeć. Popatrzyłam na tą kobietę. Miała plakietkę na fartuchu. Knight. Podniosła wzrok znad okularów. Machnęła ręką. Do środka wtargnęło dwóch żołnierzy. Przypięli mi jeszcze jeden pas na klatce piersiowej i kolanach. Zaczęłam panikować.
   Dalej nie do końca wiedziałam co się działo. Twarze. Biel. Rękawiczki. Wszystko co kojarzyło mi się ze szpitalem, w którym moje życie się zmieniło. Straciłam wszystko.
   Wjechali ze mną do jakieś sali obłożonej metalem. Wyglądała jak sala operacyjna. O nie...
   Spokojnie nie bój się.
   Nath.
   Spojrzałam w prawo. Leżał za ścianą. Od ramion w dół go nie widziałam. Był w normalnym ubraniu, z resztą jak ja. Miał podbite oko. Uśmiechnął się.
   Jak byłaś nieprzytomna wyjaśnili mi wszytko. To ośrodek l'homme - oiseau. To z francuskiego. Tu badają Fear'ów. O dziwo oni też tak nas nazywają. Wzięło się to od tego, że byliśmy postrachem. Fear... strach.
   Popatrzył na mnie. Uśmiechnął się. Nagle wokoło jego zebrali się ludzi, w tym żołnierze. Zaczął panikować. Widziałam to w jego oczach. Czułam jego dezorientacje. Bał się.
   KOCHAM CIĘ!!- wykrzyczał to w mojej głowie, aż mnie zabolała.
   Potem... zaczął krzyczeć. Z bólu. O mój Boże. Oni go chyba cieli. Co prawda nie słyszałam jego krzyków, ale je czułam. Łzy zbierały się w jego oczach i moich. On cierpiał., a ja nie mogłam nic zrobić.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)
Wiem krótki, ale za bardzo nie miałam czasu :/ Jak też widzicie zmieniłam trochę bloga XD podoba się?

środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 9

   Ci którzy czekali na akcje się doczekali :) Od razu uprzedzam, ze to najgorszy i najdłuższy rozdział jaki w życiu napisałam :'') Tak naprawdę to dopiero w tym rozdziale zaczyna się akcja.

    Płakał.
   On płakał.
   Nath płakał.
   - Potem chwilę zajęło nam wyjście z wody, ale się śmialiśmy.- mówił przez łzy.- Potem znowu posmutniałaś i wybuchłaś płaczem.- otarłam jedną zabłąkaną łzę na jego policzku. Wziął moją rękę i mocno ścisnął.- Nie wytrzymałem... musiałem. Pocałowałem cię.- cały czas trzymał moją rękę przy policzku.- Uśmiechnęłaś się wtedy. Był to drugi raz.
   Wybuchł płaczem. Wzięłam jego twarz w dłonie.
   -Nath...- powiedziałam.
   Uciszył mnie ręką. Przyłożył ją do moich ust.
   -Nic nie mów. Jak to było?- powiedział do siebie.- A. Nie marz...- zmusił, żebym na niego spojrzała.-Bądź marzeniem.
   Pocałował mnie. Nie wiem, które z nas poczuło się po tym dobrze.
   Puściłam go. Nath cały czas płakał.
   -Dlaczego płaczesz?- zapytałam prosto z mostu.
   Uśmiechnął się.
   -To okrutne.- powiedział.- Wybory naszych przodków nie pozwalają nam na normalne życie. Oni o nas nie pomyśleli. Mieliśmy być bronią w ich rękach. Teraz my musimy cierpieć. Oni dali nam najgorsze dzieciństwo jakie ktokolwiek mógł dostać.
   -Nie.- spojrzał na mnie. Nadal miał w oczach łzy. Zaczęłam głaskać go po jego piórach.- Co prawda przez nich straciliśmy cząstkę siebie, ale... dali nam nowe możliwości. Chyba żadne z naszych znajomych nie umie latać, ani nie mają nadprzyrodzonych zdolności.
   Własnie dlatego cię kocham. Jesteś dla mnie największą otuchą. Błagam nie zostawiaj mnie. A tak szczerze to ten "trening" ma za zadanie pokazanie ci taktyki, a ją możemy przestudiować w pół godziny, czyli to była tylko wymówkę, żeby cię gdzieś wyciągnąć.
   Dla mnie. Rzuciłam się na niego. Upadliśmy na podłogę. Zaczęliśmy się śmiać.
   Może teraz potajemnie pójdziemy do mojego pokoju?
   Pokiwałam głową. Wiedziałam dlaczego mówił od razu mi do głowy. Sam mogła być wszędzie.
   Tylko ani słowa Sam.
   Pocałowałam go w policzek i wstałam. Ruszyłam do drzwi. Nagle Nath wziął mnie od tyłu i podniósł mnie. Wyniósł mnie. Usłyszeliśmy śmiech Sam z kuchni.
   Zmiana planów. Idziemy na miasto.
   Wziął swoją bluzę i podał mi moją. Weszliśmy do szybu. Jak zawsze zakurzony i cuchnący. Nath objął mnie ręką. Wtulił się w moje włosy. Zamknęłam oczy. Chciałam by ta przejażdżka trwała wiecznie. Zatrzymaliśmy się. Otworzył właz i wyszliśmy. Założyłam bluzę. Spojrzałam na Nath'a. Patrzył na zachodzące słońce. Było piękne.
   -Chciałbym gdzieś cię zabrać, ale nasze możliwości to tylko kawiarnia i kino. A nie wiem co grają- uśmiechnął się lekko do słońca.
   Przegryzłam wargę.
   -A nie ma czegoś takiego jak dach?- zapytałam chwytając go za rękę. Ścisnął ją.
   -No to lećmy! - krzyknął i wyskoczył do biegu. Pobiegłam tuż za nim i zmieniłam się w orła.
   Zmiana wyglądała następująco. Włosy zmieniały się w pióra powoli obrastając całe ciało. Kurczyły się nogi i ręce stawały się skrzydłami, a ubrania po prostu znikały, szczęka robiła z siebie dziób i byliśmy ptakami. 
   Moja i Nath'a trwała najdłużej. Byliśmy największymi ptakami. 
   Mój drugi raz. Pędziłam ku hangarowi. Miał bodajże dziesięć pięter. Pod nami biegły ulice. Ludzie wyglądali jak mrówki. Tylko w takich chwilach czułam się naprawdę wolna. Kompletnie wolna. Żałuj, że nigdy nie będziesz latać. To uczucie jest jak wypicie pięciu puszek napoju energetycznego i skakanie na bandżi w jednym.
   Wylądowaliśmy na dachu hangaru. Natomiast przemiana w człowieka to zamiana na odwrót. Usiedliśmy na krawędzi dachu. Patrzyliśmy na zachodzące słońce. Oparłam głowę o jego ramię.
   -Mogę się o coś spytać?- zapytałam.
   Pokiwał głową.
   -Dwie sprawy. Czy można jakoś wykryć, że jest się Fear'em i jak to możliwe, że tydzień temu leżałeś w łóżku z raną postrzałową w boku, a teraz możesz robić co zechcesz?
   Uśmiechnął się.
   -Najpierw odpowiem na drugie.- mówił.- Yyy... Fear'y bardzo szybko się regenerują. Ale złamania umieją robić wielkie szkody.
   -Kości... do latania.- przerwałam mu.
   -Dokładnie. Wiesz, że niektóre złamania można u nas leczyć nawet rok.- zrobił zdziwioną minę.
   Wtuliłam się w jego rękę.
   -A druga...- zastanowił się.- Tak. Podwiń nogawkę albo w ogóle zdejmij spodnie.
   Wybłuszczyłam na niego oczy.
   -Nie będę przy tobie się rozbierać!- krzyknęłam. Podwinęłam nogawkę.
   -Mam nadzieję, że będzie to widać.- powiedział półgłosem.
   Dotknął mojej skóry po zewnętrznej stronie piszczela. Przeszedł mnie dreszcz. Moja noga była lodowata, a jego ręka gorąca jak lawa. Pojechał od kostki w górę aż do połowy uda, na którym skończyłam podwijanie spodni. O dziwo jechał palcem po prostej linii. Aż spojrzałam na nogę. Było na niej lekkie wgniecenie. Może głębokości pół milimetra, ale widoczne. Dotknęłam wgłębienia, które było linią, Przejechałam przez całą nogę, aż spotkałam rękę Nath'a. Chwycił moja rękę.
   -Jedyny objaw to te wgniecenie.- zaczął odwijać nogawkę.- Pod nią rozwijają się komórki odpowiedzialne za Przeminę i za to, że jesteśmy Fear'ami.
   Nie mogłam w to uwierzyć. Jedynie to było objawem. Patrzyłam w słońce. Po prostu nie do wiary.
   -Kiedy Sam zmieniła się w Fear'a, Luke badał mnie czy nie ma jakichko...- przerwał mu ogromny wstrząs. Czekaj... tu nigdy nie było trzęsień! Baza...
   Zanim zdążyłam skończyć tą myśl Nath był już w powietrzu. Skoczyłam za nim. Dotarliśmy na miejsce w parę minut. Nath popędzał mnie. Wskoczyliśmy do szybu. Dobrze, że jeździł tak szybko. Gdy weszliśmy do środka wszystko stało w ogniu. Nath był przerażony. Pobiegł przed siebie, a konkretniej do pokoju Sam. Oglądał się co parę chwil czy jeszcze biegłam za nim. Wpadliśmy do jej pokoju. Nie było jej. Nath odetchnął z ulgi. Ewakuowali się.
   Nath wziął mnie za rękę i pobiegliśmy na koniec korytarza. Usłyszeliśmy ciężkie kroki kilkunastu osób. Żołnierze. Pociągnął mnie do jakiegoś małego pomieszczenia. Były w nim szczotki, mopy i środki czystości. Schowek. Nath zamknął drzwi od środka. W środku było kompletnie ciemno nie licząc smugi światła od ognia w szparze między drzwiami, a podłogą.
   Nic nie mów. Cokolwiek się stanie wiedz, że cię kocham. 
   Łzy napływały mi do oczu. Wtuliłam się w niego.
   Nigdy nie przestałem cię kochać. Nawet jak nie wiedziałem, że to ty. Nie pamiętasz co powiedziałem na twój widok?
   Pamiętam.
   Co oni ci zrobili?
   On zawsze mnie kochał, ale o tym nie wiedział.
   Kocham cię
   Usłyszałam kroki za drzwiami. Wyważyli drugie wejście. Odsunęłam się od niego. Złapałam go za rękę. Staliśmy tak chwilę. Kroki stanęły przed drzwiami.
   Pamiętaj, kocham cię.
  Wyważyli drzwi.

------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/aś? Pozostaw po sobie komentarz. To motywuje do dalszej pracy i cieszy :)

środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 8

   Przy tym rozdziale możecie spokojnie powzruszać się miłosnym wątkiem, ale jest też trochę smutny. Szczególnie na końcu, jeśli ktoś zrozumie :/

   Jak obiecał śpiewał mi całą noc, a przynajmniej puki nie zasnęłam. Obudził mnie około ósmej rano. Za tydzień ta durna misja,a jeszcze muszę przejść jakieś szkolenie. Wstałam, pocałowałam go w policzek.
   -A mieliśmy od siebie odpocząć!- zaśmiał się Nath.
   -Szczerze nie wytrzymam tego.- powiedziałam z ogromnym uśmiechu i wyszłam.
   Mój pokój był w takim stanie w jakim go zostawiłam, czyli okropnym. Później posprzątam. Trzeba tym nieudacznikom zrobić śniadanie. Szybko ubrałam dżinsy i koszule i popędziłam do kuchni. Tym razem nie było tu Luke'a. Co tu im zrobić? Jaki dzisiaj dzień? Piątek. Pięknie, dzisiaj miałam mieć klasówkę z historii. Więc dzisiaj naleśniki. Mama zawsze robiła mi naleśniki, kiedy miałam test. Po pół godziny przeszła zaciekawiona Lucy.
   -Co robisz?- spytała.- To pachnie pięknie.
   -Dzięki, ale to czysta prościzna. Zaczekaj jeszcze z piętnaście minut.- odpowiedziałam.
   -Dobra. To narazie.- wyszła z kuchni.
   Dalej robiłam naleśniki nucąc You, my everthing Ellie Goulding. Moja ulubiona piosenka Ellie. Podrzuciłam naleśnikiem na patelni aż wyleciał w powietrze. Jakimś cudem trafił na swoje miejsce, czyli na talerz.Ale nadal nuciłam You, my everthing. Nagle Nath chwycił mnie od tyłu. Wrzasnęłam z zaskoczenia.
   -Nath! Ja tu robię naleśniki!- wykrzyczałam. Przy okazji zauważyłam, że kolejny wylądował na talerzu. Odłożyłam patelnie i zgasiłam ogień. Odwróciłam się do niego. Wpadłam mu w ramiona.
   -A jednak nie możesz mi się oprzeć.- powiedział. Spojrzałam na niego spode łba. Próbowałam się wyrwać z tego potężnego uścisku, ale mnie nie puścił.- O nie, nie.
   Weś się uspokój.- szepnął flirciarskim tonem w mojej głowie.- Ja tylko chce cię pocałować.
   Po prostu mnie zatkało. Matko ja przecież tego chciałam. Ale jak mogłam się sprzeciwić tym grafitowym oczom, które chciały patrzeć tylko na mnie, krzywemu uśmieszkowi, który uśmiechał się tylko dla mnie i... Nath'owi, miłości mojego życia.
   Pocałował mnie. Inaczej niż zwykle. Piękniej, zwyczajniej. Puścił mnie za szybko. Ja chciałam więcej, ale zaraz przyjdą inni i nie damy rady wytłumaczyć naszej nieobecności. Odsunął się delikatnie. Wyjął talerze i poustawiał na stole. Wszyscy przyszli. Zmusiłam się na uśmiech. Lucy zjadła potężną porcje, czyli pięć. Reszta ze dwa. Sam przez całe śniadanie czytała książkę. A jaką? Tytułem się ze mną nie podzieliła. Wyszłam przed wszystkimi. Chciałam wyjść na zewnątrz. Wzięłam szalik i rękawiczki bez palców.
   Wyszłam na korytarz. Nikogo już nie było w kuchni. Przynajmniej nikt nie zobaczy jak wychodzę. A jednak wykrakałam. Ktoś złapał mnie za ramię i pociągnął do laboratorium. Nie wiem kto to był, ale pożałuje, bo wywaliłam się na twarz. Usłyszałam cichy śmiech. Podniosłam się. Nade mną stała Sam.
   -A trening?- zapytała.
   No tak misja za tydzień. Powoli wstałam z podłogi i zdjęłam szalik.
   -Choć na salę ćwiczeń.- zrobiła w powietrzu cudzysłów.
   Sala ćwiczeń była mniej więcej wielkości kuchni. Maty na podłodze, drabinki, worki do ćwiczeń. Wykapana sala gimnastyczna. Stanęłam na środku. Sam na przeciwko mnie.
   I tak rozpoczął się trening.
***
   Trzy dni treningu z Sam to była czysta katastrofa. Nawet nie wiem na jakiej części ciała nie mam siniaków. Matko bolało mnie wszystko. Dzisiaj miałam z Nath'em. 
   Poszłam do sali ćwiczeń. Nath siedział na jednym z worków treningowych. Trzymał w ręku mały kamyk. Był gładki, owalny. Idealny do kaczek. Nie pamiętam go. Taa chodziłam z nim dwa lata i nie wiem co to za kamyk. Usiadłam obok niego. Oparłam głowę na jego ramieniu.
   - A więc jaka historia kryje się za tym kamykiem?- spytałam.
   Obrócił mnie do siebie. Westchnął. Zapowiada się długa historia.
   -Naprawdę nie pamiętasz?- w jego oczach pojawił się żal. Myślał, że pamiętam.
   Stuknęłam sobie w głowę. Naruszona pamięć. Nie pamiętałam wszystkich naszych scen.
   - No tak.- na jego buzi pojawił się uśmiech.- Spokojnie. Ja nie wiedziałem, że to ty.- roześmiał się cicho. Uniósł dłoń z kamykiem.- Była zielona szkoła. Pojechała twoja i moja klasa. Mieszkaliśmy w domkach obok. Miałaś takie nieznośne koleżanki, że nie dały ci nigdzie wychodzić. Drugiego dnia wyrwałaś się z domu nad rzekę. Poszedłem za tobą. Byliśmy razem od miesiąca. Pobiegłaś do strumyka. Siedziałaś na poręczy. Myślałem, że chcesz się zabić. Nawet nie wiesz jaki byłem przerażony. Złapałem cię od tyłu i odstawiłem cię obok, ale od razu upadłaś. Byłaś cała we łzach. Myślałem, że zaraz sam upadnę i zacznę płakać.
   Przestał na chwilę. Spojrzał w górę i zamknął oczy. Wiedziałam, co się stało. Mojego tatę potrącili. Mama mówiła, że lekarze nie wiedzieli czy przeżyje.
   - Postawiłem cię na nogach i wyciągnąłem go.- pokazał kamień.- Podeszliśmy nad brzeg i rzuciłem. Były wspaniałe kaczki.- zaśmiał się.- Poszliśmy znowu na most. Staliśmy chwilę i nagle mnie popchnęłaś do wody, a ja cię pociągnąłem za sobą. Rozumiesz byliśmy cali mokszy.- śmiał się... nie... on płakał.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Liebster Award

Nominacja jest to nagroda, przyznawana za dobrze wykonaną robotę. Jest dedykowana blogerom o mniejszej publiczności w celu rozpowszechnienia ich twórczości. Gdy odbierzesz nagrodę, odpowiadasz na 11 pytań, po czym zadajesz tak samo 11 pytań 11 nominowanym przez siebie osobom :)
 Dziękuję za nominacje Nocnej Herosce i zapraszam na jej blog: http://krwawy-dwor.blogspot.com/

Pytania do mnie:

1. Co cię zainspirowało do pisania?
Ptaki. Kocham je. Jak może ktoś zauważył miałam jeszcze jednego bloga, ale go usunęłam, ponieważ zapragnęłam więcej, a mam na myśli ptaki. Dziewczyna, ptak, pióra, skrzydła to rzeczy, które chciałam mieć w blogu. Na początku miały być anioły, ale stwierdziłam, że każdy je zna i potrzeba czegoś nowego. I pewnego pięknego dnia wymyśliłam Fear'a.
2. Jakie książki chętnie czytasz?
Najbardziej lubię romanse i fantasy. Jakoś najbardziej mnie do nich ciągnie
3. Jakiej muzyki słuchasz?
Jestem osoba, która lubi każdy gatunek muzyczny. Od klasyki po ciężki metal, ale najbardziej lubię epicką muzykę.
4. Czy ktoś namówił cię do założenia bloga?
Pewnego dziwnego dnia dałam mojej koleżance kawałek tego co napisałam. Krzyknęła WOW i prawie mnie wyrzuciła przez okno ze szczęścia. Spokojnie sama nie rozumiem jej wybuchu szczęścia. Później było przynajmniej półgodzinne krzyczenie na mnie, ponieważ nie założyłam bloga. Potem usiadłyśmy przed kompem i stworzyłyśmy Pióra. Oczywiście pomijając mojego wcześniejszego bloga, który był klapą.
5. Kiedykolwiek myślałeś/łaś, że będziesz mieć bloga?
Oczywiście, że nie. Jako dziesięciolatka byłam najbardziej zapominalską dziewczyną na świecie, więc w życiu bym się na to nie zdecydowała. Ale moja kol wszystko zmieniła.
6. Co robisz w wolnym czasie (oprócz pisania i czytania)?
Najczęściej słucham muzyki. U mnie zawsze musi być włączony komp z lecącą muzyką na pół osiedla.
7. Jaka ekranizacja książki sprawiła Ci największy zawód?
Chciałabym się pożalić nad "Zbuntowana" i "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy: Złodziej Pioruna". Matko chciało mi się rzygać na sali kinowej. Tak długo czekałam na te ekranizacje, a tu kurde klops. Jak to było w WL klump.
8. Masz jakieś zwierzątko/a domowe?
Nie, ale błagam rodziców od dobrych dwóch lat i nie zamierzam odpuszczać.
9. Ulubiony autor?
Stanowczo Bracken. Kocham jej książki i nie mogę się doczekać "W Sidłach Losu" i drugiej nowelki.
10. Ulubiona postać książkowa?
Jest to Ruby Elizabeth Daly z książki "Mroczne Umysły". Mogę się szczerze przyznać, że jestem kompletną kopią Ruby. Chociaż czasami robi głupie i nieprzemyślane wybory jest niesamowita. Młoda, odważna i troskliwa.
11. Znienawidzona postać książkowa?
Tu znowu pojawiają się "Mroczne Umysły", ponieważ jest to Clancy Gray. Jest najpodlejszą osóbką na świecie i chętnie bym go udusiła.

Moje pytania:

1. Co cię zachęciło do tego bloga?
2. Czy bohaterów w swoim blogu spotkałaś/eś (chodzi o cechy)?
3. Ulubiony autor?
4. Ulubiona książka?
5. Ulubiony bohater książkowy?
6. Jakieś zwierzątko?
7. A może rodzeństwo?
8. Co cię szczęśliwi?
9. A co cię wkurza?
10. Co najczęściej czytasz?
11. I pytanie, które zawsze chciałam zadać. Czy wierzysz w Mikołaja?

Moje nominacje:

http://czuc.blogspot.com/
http://mroczne-miasto.blogspot.com/
http://czernnocy.blogspot.com/
http://opowiadaniaajulii.blogspot.com/
http://niepoddamsiebowarto.blogspot.com/
http://www.history-of-darkness.blogspot.com/
http://nefilim22.blogspot.com/
http://opowiadaniablocked.blogspot.com/
http://dalsza.blogspot.com/
*Wiem nie ma 11 ale nie znalazłam i nie wiem czy wszystkie są mało popularne*
A pro po rozdziału... pojawi się dzisiaj :)

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 7

   I tak najbardziej mnie śmieszy, że niczego się nie domyśliliście XD

   W nocy w ogóle nie spałam. Płakałam cały czas. Wierciłam się w łóżku i rozmyślam nad Nathem. Ten pocałunek. Cały czas pragnęłam, żeby był ciąg dalszy. Teraz leżał w łóżko w szpitalnym oddziale z zszytym bokiem. Poszłam do niego. Co z tego, że byłam tylko w koszulce sięgającej do połowy ud i majtkach. Chciałam go zobaczyć.
   Leżał tam i patrzył na mnie. Też nie spał. Pierwszy raz widział mnie w kompletnym amoku. Nie przeszkadzało mu to. Pokazał, żebym usiadła na łóżku. Był blady. Pewnie utracił wiele krwi. Uśmiechnął się krzywo.
   - Hej. Czemu nie śpisz, Ptaszynko?- spytał.
   To mnie wręcz uderzyło. W normalnym życiu pewnie nazwałby mnie inaczej, ale to, że jesteśmy pół ptakami to nie nasza wina.
   - To, że raz mnie pocałowałeś nie znaczy, że możesz mnie tak nazywać.- wskazałam na niego palcem.
   - Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie. -jego oczy zaiskrzyły.
   - A jak myślisz? Dziś zginęli moi rodzice i siostra, postrzeliłam jakiegoś faceta i jeszcze ciebie postrzelono.- powiedziałam.
   - A jednak się o mnie martwisz...- powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
   Nachyliłam się nad nim.
   - Niestety tak.- szepnęłam mu do ucha.
   Wykorzystał moją chwilę nieuwagi i pociągnął mnie do siebie. Znowu poczułam jego ciepło, jego bicie serca, jego usta... Chyba dla tego chciałam go kochać. Był wspaniały i według mnie doskonały. Oderwał się ode mnie po dłuższym czasie.
   - A możesz zostać ze mną puki nie zasnę?- spytał.
   - Dlaczego?
   - Kiedy jesteś obok czuję, że mam wszystko czego potrzebuję. Przy tobie lepiej śpię. - powiedział.
   - Oczywiście.
   Zrobił mi miejsce na łóżku. Położyłam się po jego lewej stronie, bo na prawej miał ranę. Objął mnie ramieniem. Czułam, że chcę mnie utulić do snu. Długo siedzieliśmy w ciszy, puki nie zaczął śpiewać.
   - Here I am. This is me. There's no where else on earth I'd rather be- śpiewał. Jedna z moich ulubionych piosenek. Jego głos był jak miód na gardło, kojący i miły. Mogłam go słuchać wiecznie, ale do nas wparował Dylan z nowym opatrunkiem. 
   - Przepraszam, ale pan Hoyt potrzebuje nowego opatrunku. - powiedział.
   Hoyt? Tak jak Nathan? Nie! Usiadłam. Pocałowałam go w czoło i wyszłam. To nie może być on! Poszłam do kuchni. W środku siedział Luke. Czytał gazetę. Z przed dwóch lat!
   Wzięłam mleko z lodówki i usiadłam na przeciwko niego. Otworzyłam mleko i zaczęłam pić. Czy tu wszyscy nie śpią w nocy?! Pewnie zaraz przyjdzie Sam i będzie się wyżalać nad nienarodzonym dzieckiem. Luke spojrzał na mnie znad gazety.
   -Co jest?- spytał.- Oczywiście oprócz rodziny. Przykro mi.
   -Nath i ten facet. W dodatku jadę na pierwszą "misję".- zrobiłam w powietrzu cudzysłów.
   -To to wiem. Ale coś cię gryzie. To o czym nie chcesz nam powiedzieć. Widać to po twoim poruszaniu się. Widać, że jesteś zakłopotana.-a więc Nath nie żartował z tą jego inteligencjom. On naprawdę jest inteligenty.
   -Nie chcę cię tym obarczać i już.- powiedziałam.- A chociaż mogę spytać kiedy każdy z was się przemieniło?
   Odłożył gazetę na bok. Westchnął ciężko.
   - Ja i Lucy jesteśmy tu z tego samego powodu. Zginęła siostra Lucy,a była moją dziewczyną. To było rok temu. Sam zmarł chłopak, gdzieś dwa lata temu. Niby Thomas. Jego rodzice zginęli w okropnym wypadku. Dylan i Nath widzieli przemianę Sam, dlatego tu są. Nath przemienił się tydzień przed tobą.
   Wybiegłam z kuchni i popędziłam do oddziału szpitalnego. Nath spał jak zabity. Chciałam płakać. MÓJ CHŁOPAK ŻYJE! Miałam rzucić się mu w objęcia, ale zobaczyłam sterczącego nad nim Dylana.
   -Przepraszam. Już wychodzę.- powiedziałam.
   -Lepiej nie. Tylko ględzi o tobie.- mówił.- Zaczynam się już o niego martwić. Cały czas mówi, że cię zna...
   -Bo zna. Ja jego też.- odpowiedziałam.
   Przez jego minę zrozumiałam, że w życiu się tego nie spodziewał. Znał Natha jeszcze przed przemianą i na pewno wiedział, że ma dziewczynę.
   -Szczerze. Pamiętam ciebie. Tylko Nath mało o tobie mówił.- zerknął na niego. Spał jak zabity.- Inaczej wyobrażałem sobie wasze spotkanie po latach.
   -Wcale nie po lat...
   Przerwał mi Nath, który wyglądał na ledwo żywego. Obudził się.
   -Powiedz, że to tylko zły sen!- wrzasnął do Dylana.- Ja chcę prowadzić ze Sky normalne życie! Ożenić się z nią, mieć dzieci, zobaczyć siwiznę w jej włosach! Powiedz, że to sen!
   -Nath...- spojrzał na mnie, jakby wcześniej mnie to nie było.- Ja tu jestem, Nath. Kocham cię.
   Miał oczy w łzach. Jak on płakał ja płakałam.
   -Ja ciebie też.- odpowiedział.
   -Dobra chyba mnie już nie potrzebuje.- powiedział Dylan wychodząc.
   Przekręciłam oczami. Nachyliłam się i szepnęłam.
   -Zaśpiewasz mi jeszcze raz?- zapytałam.
   -Ale masz tu zostać do końca nocy. Chcę cię mieć przy sobie.- położyłam się obok.
   -Zanim zaczniesz. Możemy odpocząć od siebie. To wszytko mnie po prostu przerasta. Moi rodzice, siostra, a teraz się okazuje, że moja miłość życia jednak żyje.- westchnęłam.
   Nie wiem ile siedzieliśmy w ciszy, ale była ona przyjemna. Leżałam obok niego, a on obejmował mnie ramieniem. Mogłam słuchać bicia jego serca wiecznie.
   -Dla ciebie zrzeknę się nawet siebie.- powiedział.- Tylko błagam niech to nie trwa wiecznie. Chcę cię kochać, a ty mówisz, żebyśmy od siebie odpoczęli. To trochę boli. W dodatku nie wiedziałem, że to ty i na odwrót.
   -Okay.

środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 6

   Popłakałam się jak to pisałam ;-;

   Dokładnie trzy strzały. Nath wbiegł przede mnie. Chciałam się drzeć, ale zakrył mi usta ręką. Wyszedł z pokoju. Ręką pomachał, żebym wyszła. Wybiegłam z niego. W salonie leżeli martwi rodzice, a obok pół żywa Annie. Już biegłam do niej, kiedy na mojej drodze wyrósł jakiś człowiek w bronią w ręce. Odsunęłam się. Przede mną stanął Nath. Zresztą jak zawsze.
   Nic nie mów.- powiedział do mnie w głowie.- To chyba rząd.
   Niestety się nie mylił. Facet wycelował w Natha. Nic innego nie widziałam, tylko lufę wycelowaną w Natha. Podniósł ręce na znak poddania się. Facet nie zareagował. Czekaj... to on zastrzelił moich rodziców! Wyszłam zza Natha i wycelowałam w niego. Ale zanim wystrzelił w górę strzelił do Natha. Prosto w bok. Krzyknął tak głośno, że myślałam, że krzyczy tysiącu mężczyzn. Chciałam uciekać, ale Nath, Annie i ten facet. Leżał na podłodze i wił się z bólu. Podeszłam do niego, wzięłam jego pistolet i w niego wycelowałam.
   -Kim jesteś?- powiedziałam.
   Nigdy nie czułam takiej nienawiści do drugiej osoby. Na szczęście w pistolecie były jeszcze naboje.
   -Frank McGraffer z specjalnej grupy, która zajmuję się takimi jak wy.- nastąpiłam mu na gardło. Jęknął z bólu.- Jest was więcej niż myślicie. Eksperyment się nie powiódł...
   Przerwał, bo usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk mojej siostry. Zmienia się, oczywiście jeśli przeżyje.
   -Ale mogę obiecać, ze będziecie tacy jak dawniej.- tym razem przerwał wrzask Natha. Przecież oni są postrzeleni.
   -Ostatnie pytanie. Gdzie jest wasza baza?
   -Na zachód stąd. Na granicy w Kanadą. Jest tam las, a w środku niego nasza baza.- powiedział.
   -Dziękuję.- powiedziałam i pociągnęłam za spust. Otwór w jego czaszce przyprawiał mnie o mdłości.
   Podbiegłam do Annie. Była cała we krwi.Zaczęłam płakać. Pogłaskała mnie po policzku. Pociągnęłam nosem.
   -Wszystko będzie dobrze.- powiedziałam.
   -Ty żyjesz.- wyszeptała. Czuję, że ją tracę.- Kocham cię.
   -Ja ciebie też.- odpowiedziałam tym samym cichym tonem.
   Była silniejsza ode mnie. Moja mała dwunastoletnia siostrzyczka. Już wcale nie taka mała. Nagle przestałam czuć jej oddech na skórze, nie czułam tętna, nie słyszałam jej malutkiego serca. Jej głowa opadła. NIE!
   Płakałam. Nath... też leżał we własnej kałuży krwi. Podniosłam go. Na jego twarzy znowu pojawił się ten krzywy uśmiech. Czekaj... ja nigdy nie widziałam go z uśmiechem na twarzy. Dobra później się tym zajmiemy.
   -Dasz radę lat...- przerwał mi pocałunkiem. Był delikatny i krótki. Nikt nie dał mi większej nadziei  Wyjęłam jego komórkę i zadzwoniłam do Sam. Odebrała od razu.
   -Halo?
   -Jesteśmy u mnie, Nath jest postrzelony, moja rodzina zamordowana i zabiłam jakiegoś kolesia. Przyjedź.
   Rozłączyła się. Słyszałam dudnienie krwi w moich uszach. Nath podpierał się na mnie i patrzył tym hipnotyzującym wzrokiem Nie chciałam na nic innego patrzeć. Jego oczy wyglądały, jakby je ktoś je narysował. Ten grafitowy kolor był piękny. Ja skądś go znałam. Tego blasku w oczach nie da się zapomnieć.
   Po paru minutach do domu wparowała Sam z Dylanem. Byli cali czerwoni. Kiedy Sam zobaczyła całego we krwi Natha prawie zemdlała. Wzięli go.
   -A ty? Mam całego HP na płycie. Jak przyjedziemy obejrzysz.- powiedział Dylan. Ciekawe skąd wie jak bardzo kocham HP.
   -Później przyjadę. Chcę wziąć parę rzeczy.- dopowiedziałam.
   Sam pokiwała głową i niechcący spojrzała na moją rodzinę. Zrobiła się zielona. Pokazała Dylanowi, że czas iść i wyszli. Poszłam do mojego pokoju. Zostały książki, ubrania i podręczniki szkolne. Wszystko co przydałoby się Annie. Na samą myśl o niej zaczęłam płakać. Wzięłam jakoś torbę i pakowałam ubrania i książki. Poszłam do pokoju Annie i wzięłam nasze zdjęcie. Założyłam torbę na plecy. Nie Sky nie rób tego! Ale zrobiłam.
   Wyskoczyłam z okna i zmieniłam się w ptaka. O dziwo torba wtopiła się w moje plecy. Poleciałam do bazy. Pewnie Dylan, Sam i Nath już są w  środku. Poszłam do studzienki i pojechałam na dół. Tym razem nie czekał na mnie komitet powitalny. Słyszałam tylko krzyki dochodzące zza kuchni. Pewnie tam jest szpital.
   Poszłam do siebie i się rozpakowałam. Znaczy rzuciłam rzeczy na łóżko i popędziłam w stronę krzyków. To był Nath. Leżał cały we łzach. To twoja wina.-mówił mi cichy głosik w głowie, ale nie należał do Natha.-Mogłaś tu zostać. Twoja rodzina też zginęła przez ciebie.
   Naprawdę czułam się winna. Nath leżał na łóżku, Sam siedziała obok niego trzymając go za rękę, a Dylan siedział na przeciwko i go "szył". Nath spojrzał na mnie. Krzyki ustały. Sam obejrzała się. Dylan oderwał się od pracy.
   Bałem się...- mówił.-że cię więcej nie zobaczę.
   Serce mnie od tego zabolało. Odwróciłam się i poszłam. Ktoś chwycił mnie za ramię, Sam.
   -Posłuchaj.- powiedziała.- On o niczym innym nie bredził. On krzyczał, bo cię ze sobą nie zabraliśmy. Bał się, że nie żyjesz.
   Odwróciłam się. Miała łzy w oczach.
   -To twoja wina. Ale Nath wyszeptał co zrobiłaś. Dzięki tobie możemy uderzyć ich prosto w serce.
   -Co?- spytałam.
   -Ruszasz na pierwszą misje.

wtorek, 31 marca 2015

Rozdział 5

   Dziękuję, że z taką wytrwałościom czekaliście na kolejny rozdział. W nagrodę długi, naprawdę długi rozdział ;)



   Po paru godzinach wyszłam z łóżka. Ledwo. Otworzyłam resztę pudeł i je wypakowałam. Były tam moje obrazy. Kochałam rysować ptaki, pióra czy lasy. Ale chyba najbardziej kompletnie czarne orły. Takie jak ja. Już na początku miałam objawy, że jestem Fear'em.
   Pamiętam czasy kiedy umarła babcia. Rodzice pozbyli się wszystkich pamiątek z niej związaną. To było straszne. W życiu bym nie pomyślała, że pozbędą się mnie z życia.
   Na dnie był wisiorek  małym  słoiczkiem, w którym były małe kamyki. To był wisiorek od Nathana, mojego chłopaka. Momentalnie się rozpłakałam. Dał mi go na dachu swojego domu. Tam pierwszy raz się pocałowaliśmy. Nigdy nie zapomnę o jego wargach na moich. Był dla mnie wszystkim. Płakałam cały tydzień po jego śmierci. Moje życie legło w gruzach, aż do teraz.
   Założyłam wisiorek i wyszłam do kuchni. Nadal potwornie bolał mnie brzuch, ale trochę przestał po fali płaczu. W kuchni nikogo nie było. Poszperałam w lodówce i znalazłam makaron, w szafce sos pomidorowy. Tylko gdzie ser?! Dobra będzie bez niego. Będzie spaghetti. Ciekawe czy wystarczy dla wszystkich.
   Mniej więcej pół godziny później obiad był gotowy. Wszystkie sześć porcji. Jakby Thomas się zjawił odstawię mu swoje. Stanęłam w progu drzwi i zawołałam na obiad. Pierwszy przyszedł Dylan. Okulary bardzo wyolbrzymiały jego oczy. Były koloru morza, takiego jak na Florydzie. Kiedyś tam byłam. Jeszcze Annie się nie urodziła. Na jego czerwonym T-shirt'sie był napis "Always" z "Harry'ego Potter'a". Oczywiście zauważył, że na niego patrzę.
   -Czytałaś?- spytał.
   Przytaknęłam.
    - Szkoda mi Fred'a. Była to moja ulubiona postać. Ogólnie wszyscy Weasley'owie. Jaki był twój ulubiony moment?- powiedziałam.
   -Wiesz musiałbym się zastanowić. Chociaż wszystkie z Fred'em i George'em były zawsze zajebiste.- odpowiedział.
  -Wreszcie ktoś podziela moje zdanie!- wrzasnęłam.
  Przerwała nam Sam. Wpadła do kuchni i prawie jednym susem zjadła połowę spaghetti. Parzyliśmy na nią z ogromnym zdziwieniem. Zaczęliśmy się śmiać. Do kuchni weszła Lucy. Była okropnie mała. Ta ja miałam 1,70, Sam może parę centymetrów więcej, Nath może 1,80, Dylan był taki jak ja, a Lucy ledwo 1,60. Wyglądała na 15 lat. Dylan usiadł między Sam i Lucy. Zawołałam Nathana. Wyglądał jakby nie spał całą wieczność. Usadowił się obok mnie i zaczęliśmy posiłek. Stół mieścił osiem osób. Oprócz spaghetti stało na nim jeszcze sól, ser, który skądś wytrzasnęła Sam. Wszyscy jedli jakby ktoś miał im to zabrać. Teraz wyobrażam sobie co musiała gotować Sam.
   Nagle Nath wylądował twarzą w spaghetti. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. On zasnął! Po chwili wyjął twarz ze spaghetti. Był cały umorusany. Wyglądał jak małe niezaradne dziecko. Zaczął się śmiać. Oni byli jedną wielką rodziną, a ja piątym kołem u wozu. 
   -Jutro.- powiedział Nath.
   Popatrzyłam na niego z zaskoczeniem.
   -Jutro pójdziemy do twojej rodzinki.- uśmiechnął się krzywo. Skądś znałam ten krzywy uśmiech.- Tylko idę  z tobą.
***
   Musieliśmy wziąć broń na wszelki wypadek. I tak nie umiem jej używać, ale Nath się uparł, że to dla mojego bezpieczeństwa.
   Mieszkałam niedaleko szpitala. Moje małe mieszkanko, które dzieliłam z rodzicami i Annie. Nie wiem czy dam radę tam wejść.
   Wzięliśmy taksówkę. Byliśmy na miejscu po dziesięciu minutach. Ten stary bloczek, w którym mieściło się zwariowane życie Black'ów. Rodzice bibliotekarze, jedna córka malarka i druga koszykarka. To życie było piękne, ale nie mogło trwać wiecznie.
   Jeszcze raz sprawdziłam czy mam klucze i weszliśmy do środka. Hol nadal śmierdział tym dziwnym zapachem kiszonego ogórka i lakieru do włosów. Zapachy Marry, recepcjonistki. Przyszedł Calry, ten stary, rudy kot, który był w moim wieku. Tylko czekam, aż zdechnie. Szczerze go nienawidziłam. Ten kocur rozciął  mi pół twarzy. Nadal mam lekką bliznę. Miałam dziesięć lat. Zaczął miauczeć.
   -Zamknij się.- wycedziłam.
   Zamruczał. Nath kucnął przy nim. Calry położył się na plecach. Podrapał go po brzuchu. I to mi mówił, żebyśmy nie tracili czasu na głupoty.
   -Dobra, musimy iść.- powiedziałam.
   Spojrzał na mnie przez ramię i wstał.
   -Przepraszam. Po prostu znam te ściany.- zerknął na mnie,- Tylko nie pamiętam, kto mi je pokazał. Uwierz. Każdy z nas utracił coś ważnego. Ja na przykład pamiętam dane zdarzenia...- zaczął wchodzić po schodach.- tylko mam zamazane twarze.- wiedziałam, że jest bliski łez.
   Co miałabym utracić? Zajrzałam do najgłębszych zakamarków mojego umysłu. Brakowało mi tam jednego. Moich wczesnych wspomnień. Pierwsze były... sprzed dwóch lat! Kiedy tatę potrącili. Niedługo po tym zakochałam się w Nathanie. Jak mogę nie pamiętać narodzin Annie czy moich urodzin. Czekaj... jest jedno. Moje dwunaste urodziny i... Nathan, mój chłopak. Patrzył na mnie z drugiej strony sali. Był blondynem z miodowymi oczami, które jak mówił "Moje oczy mają tylko jedno marzenie... patrzeć na ciebie". Wtedy mnie pierwszy raz pocałował, na dachu swojego domu.
   Opadłam na podłogę. Nath do mnie podbiegł. Był parę schodków wyżej, ale i one wydawały się wiecznościom. Co?!
   Uklęknął obok mnie.
   -Nie pamiętam.- słyszałam własny szloch.- Pierwsze są sprzed dwóch lat.
   Jego twarz zbladła. Chyba nikt tego nie doświadczył. Wziął moją twarz w dłonie. Ciekawe czy zawsze były takie poranione... jak u Nathana.
   Nie bój się.- powiedział w moich myślach.- Ja nie pamiętam ludzkich twarzy sprzed przemiany. Ty ich pamiętasz.
   On miał gorzej. Może nie wspomniał, że miał dziewczynę ale pewnie tak było. Nie pamięta jej twarzy, twarzy sąsiadów, twarzy przyjaciół, może nawet rodziny. Wspominał tylko o Sam i rodzicach. O matko!
   Rzuciłam się mu na szyję. Objął mnie ramionami. Dlaczego były takie znajome? Serce zabiło mu szybciej. Wtuliłam twarz w jego szyję. Był dla mnie taki znajomy. Dlaczego?
   Nagle sobie przypomniałam gdzie jesteśmy, na klatce schodowej w moim bloku. Puściłam go, ale niechętnie. Weszliśmy na te przeklęte piąte piętro.
   Stanęłam przed drzwiami. Przez chwilę nie wiedziałam co robić. Łzy same spływały mi po policzkach. Nath podszedł do mnie od tyłu i objął rękami moje ramiona. Kiedy my się do siebie zbliżyliśmy? To było miłe uczucie. Nie chciałam przerywać, ale zrobił to on w mojej głowie.
   Jeśli boisz się wejść, ja pierwszy wejdę.- powiedział w mojej głowie.
   Wyjęłam klucze. Dałam mu wyraźny, że to będę ja. Chwilę mi zajęło włożenie klucza do dziurki przez te przęsącą rękę. Wzięłam głęboki wdech i wydech i weszłam do domu. Nikogo nie było. Annie zaraz wróci z rodzicami z co tygodniowych zakupów. Zamknął drzwi i poszłam wgłąb domu. Tęskniłam za nim. Był mały, ale wystarczał dla czwórki osób. Na ścianach były ogromne białe, prostokątne plamy po moich obrazach. Łzy same popłynęły.
   Nath wziął mnie od tyłu i przytulił. Dlaczego był taki znajomy? Jego zapach, ramiona nawet głos. Nie, coś tu nie gra. Poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem. To nie była ta Sky z kruczoczarnymi włosami i piwnymi oczami... stała przede mną piękna brunetka z... zielonymi oczami jak świeża trawa po deszczu, jak świeże liście na drzewach. To nie byłam ja.
   Walnęłam w lustro, aż się roztrzaskało. O dziwo ręka mnie prawie nie bolała. Do łazienki wpadł Nath. On pewnie też inaczej wyglądał przed przemianą. Teraz i jego chciałam walnąć i to zrobiłam. Ale przed zderzeniem z jego policzkiem dosłownie wzleciał w powietrze i wypadł przez drzwi do salonu. A więc to jest moja "super moc". Patrzyłam na moją rękę z zdziwieniem. On na mnie też. Leżał na podłodze i opierał się łokciami. Te grafitowe oczy zabłysły podziwem. Podeszłam do niego i pomogłam mu wstać.
   Przez chwilę się śmialiśmy. Poszłam do pokoju Annie. Chciałam wziąć nasze zdjęcie. Jej pokój był taki jak zawsze. Żółte i zielone ściany, wiecznie nie pościelone łóżko, bałagan na biurku. Podeszłam do jej łóżka i je pościeliłam. Ucieszy się. Pod pościelą był... mój obraz. Trzymające się ręce na tle trawy. No tak, rodzice pozbyli się wszystkich, tylko ten został. Zostawiła go, bo chciała mieć mnie przy sobie. Wzięłam jedną samoprzylepną karteczkę z biurka i napisałam:

"Moja Annie...
 jeszcze przyjdę utulić cię do snu i opowiedzieć bajkę
obiecuję
dziękuję za obraz

SKY"

   Usłyszałam otwieranie drzwi. Kurde ja ich nie zamknęłam! Ktoś rzucił zakupy do kuchni.
   -Córciu wiesz, że płacz nie przywróci ci siostry!- mama. To moja mama!
   Nath mnie objął. Wyrwałam się. Ala zanim nacisnęłam klamkę rozległy się trzy strzały.

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 4

    Godzina 8.13. Obudziłam się. Miałam lód przyłożony do brzucha. Trochę stopniał.
   -Obudziła się.- usłyszałam głos Sam w sąsiednim pokoju.
   No tak. Jej paranormalny słuch. Wbiegli do mojego pokoju cali czerwoni. Nathan wyglądał jakby przeszło przez niego tornado. 
   -Thomas to dupek.- warknęła Sam. -Idę z nim naprawdę poważnie pogadać. Wreszcie musi odejść.
   -On cię tylko pobije.- powiedział Nathan.-  Siostra. Weź przestań. Powiemy to wszyscy. Na naradzie. Teraz przynieś coś do żarcia dla Sky.
   Pokiwała głową i wyszła. Zostałam sama z Nathanem.
   - Co ja bym zrobił? -powiedział bardziej do siebie.
   -Nathan.- powiedziałam. Jak na zawołanie usiadł obok mnie na łóżku.- Mogę się zobaczyć z rodziną?
   Chociaż wiedziałam jaka będzie odpowiedź, zadałam te pytanie. Tylko głos Nathana mnie uspokajał, a ja czułam się okropnie. jego głos był naprawdę piękny i w dodatku brzmiał jak prawdziwego piosenkarza. Może dla tego mu nigdy nie przerywałam.
    -Każdy z nas zmienił się w Fear'sa, kiedy był pogrążony w wielkim smutku.- zaczął.- Wszyscy straciliśmy rodzinę. Tylko Thomas i ty nie. Thomasowi umarła żona. A tobie? Może powinnaś się z nimi spotkać, przeprosić, podziękować. Pewnie.- uśmiechnął się.
   Myliłam się. Pozwolił mi! To było absurdalne. Dał mi szanse się pożegnać. Jak miałam się mu odwdzięczyć. Rzuciłam się mu na szyję. Objął mnie w talii. Śmiał się razem ze mną.
   -Dziękuję.- szepnęłam mu do ucha.
   -Drobiazg. Tylko jadę z tobą. Nie dam cię zabić.- spojrzał na mnie.
   Jego uśmiech dawał mi otuchę, że wrócę do normalnego życia. Chociaż bez Nathana.. Nathan, to dlatego! Umarł tydzień przed przemianą. Puściłam Nathana i opadłam na łóżko. Zrobił się czerwony. Oboje mieli tak samo na imię. Dlaczego był tak do niego podobny?
   -Nic ci nie jest? Źle się czujesz?- zapytał.
   -Nathan, mój chłopak, umarł w wypadku tydzień przed przemianą.- miałam się rozpłakać ale chwycił mnie w ramiona i przytulił.
   Słyszałam bicie jego serca. Przyśpieszyło.
   -Wszystko w porządku?- zapytałam.
   Jesteś za piękna żebyś była prawdziwa.- powiedział w moich myślach.- Po prostu za piękna.
   Wyrwałam się mu. Nie mogłam tego znieść. Przed chwilą powiedziałam mu o moim zmarłym chłopaku, a teraz nazywa mnie piękną. Jakby moje serce nie było już złamane przez jednego Nathana.
   Próbowałam wstać ale poczułam ogromny ból w brzuchu. Kiedyś zabiję Thomasa. Padłam na łóżko z krzykiem. W oczach zebrały się łzy.
   Na tym świecie była tylko jedna osoba bardziej zła ode mnie. Nathan. W jego oczach był czysty gniew. Zaraz miał wybuchnąć furią.
   Do pokoju weszła Sam. Niosła tacę z jajecznicą i lodem, pewnie na mój brzuch. Nathan po prostu wybiegł. Sam stała w progu. Patrzyła w głąb korytarza.
   -Ty draniu!- krzyknął Nathan. Założę się, że do Thomasa.- Mogłeś jej coś zrobić!
   -Co cię to obchodzi?!- wrzasnął Thomas.
   Po tym nastąpiła długa cisza, a potem... seria uderzeń i wrzasków. Sam wypuściła tacę i pobiegła w kierunku wrzasków.
   -Nie tylko jej coś zrobiłeś czy May. A ja?!- krzyknęła Sam chyba przez łzy.
   -O czym ty mówisz?- zapytał łagodnym tonem Nathan.
   -On...- nie dała rady tego wydusić. Aż żałowałam, że leżałam na łóżku.- Po prostu go zabij.- wycedziła bez ukrycia złości.
   Wpadła do mojego pokoju. Przyklękła i zaczęła sprzątać pozostałości jedzenia z podłogi. Dzięki temu, że nie zamknęła drzwi zobaczyłam Dylana i Nathana wlokących nieprzytomnego Thomasa. Sam przestała sprzątać i usiadła na krześle obok. Schowała twarz w dłoniach. Dopiero teraz zauważyłam fioletowe pasemka w jej czarnych włosach, małe, białe blizny na ramionach, dłoniach i łokciach, ale i pierścionek na jej lewej ręce.
   -Był moim chłopakiem.- powiedziała.
   -Kto?- zapytałam.
   -Thomas. Kochałam go ale on...- ledwo powstrzymywała łzy.- Oświadczył się mi rok temu.- wreszcie na mnie spojrzała. Wyglądała naprawdę okropnie.- Byłam z nim naprawdę szczęśliwa. On mnie kochał, a ja jego. Było cudownie puki nie zaszłam w ciążę. Wtedy wszystko się zaczęło. Miał większe ataki agresji. Pobił mnie. Poroniłam.- spojrzała na kartony w farbami i innymi moimi drobiazgami.- Potem wyjechałam na miesiąc albo więcej. Zaczęłam nowy rozdział w życiu. Dopiero tydzień po przyjeździe dowiedziałam się o May. Chciałam go zabić, ale jak mogłam powiedzieć o tym,. że mnie pobił i poroniłam, skoro nie powiedziałam im o ciąży. Wtedy poczułam, że popełniłam największy błąd w moim życiu, nie zdjęłam pierścionka.- znowu spojrzała na mnie.- To było nocy kiedy przyjechałam. Wtedy mnie zgwałcił. Byłam szczęśliwa, że znowu nie zaszłam w ciążę.
   -To dlaczego go nosisz?
   Spojrzała na pierścionek. Uśmiechnęła się pod nosem.
   - Zerwaliśmy zaręczyny jak się okazało, że jestem w ciąży. Szczerze nadal uważam, że go kocham, ale nie umiem tego wyrazić. Jeszcze jedno. Nie mów o tym nikomu, okay?
   -Okay.
   - Dobra, a teraz przyniosę ci coś do jedzenia, przecież nic nie jadłaś od kiedy tu przyjechałaś. Zaraz wracam.
   Wyszła, To było straszne. Jak ona mogła tak żyć?