Po paru godzinach wyszłam z łóżka. Ledwo. Otworzyłam resztę pudeł i je wypakowałam. Były tam moje obrazy. Kochałam rysować ptaki, pióra czy lasy. Ale chyba najbardziej kompletnie czarne orły. Takie jak ja. Już na początku miałam objawy, że jestem Fear'em.
Pamiętam czasy kiedy umarła babcia. Rodzice pozbyli się wszystkich pamiątek z niej związaną. To było straszne. W życiu bym nie pomyślała, że pozbędą się mnie z życia.
Na dnie był wisiorek małym słoiczkiem, w którym były małe kamyki. To był wisiorek od Nathana, mojego chłopaka. Momentalnie się rozpłakałam. Dał mi go na dachu swojego domu. Tam pierwszy raz się pocałowaliśmy. Nigdy nie zapomnę o jego wargach na moich. Był dla mnie wszystkim. Płakałam cały tydzień po jego śmierci. Moje życie legło w gruzach, aż do teraz.
Założyłam wisiorek i wyszłam do kuchni. Nadal potwornie bolał mnie brzuch, ale trochę przestał po fali płaczu. W kuchni nikogo nie było. Poszperałam w lodówce i znalazłam makaron, w szafce sos pomidorowy. Tylko gdzie ser?! Dobra będzie bez niego. Będzie spaghetti. Ciekawe czy wystarczy dla wszystkich.
Mniej więcej pół godziny później obiad był gotowy. Wszystkie sześć porcji. Jakby Thomas się zjawił odstawię mu swoje. Stanęłam w progu drzwi i zawołałam na obiad. Pierwszy przyszedł Dylan. Okulary bardzo wyolbrzymiały jego oczy. Były koloru morza, takiego jak na Florydzie. Kiedyś tam byłam. Jeszcze Annie się nie urodziła. Na jego czerwonym T-shirt'sie był napis "Always" z "Harry'ego Potter'a". Oczywiście zauważył, że na niego patrzę.
-Czytałaś?- spytał.
Przytaknęłam.
- Szkoda mi Fred'a. Była to moja ulubiona postać. Ogólnie wszyscy Weasley'owie. Jaki był twój ulubiony moment?- powiedziałam.
-Wiesz musiałbym się zastanowić. Chociaż wszystkie z Fred'em i George'em były zawsze zajebiste.- odpowiedział.
-Wreszcie ktoś podziela moje zdanie!- wrzasnęłam.
Przerwała nam Sam. Wpadła do kuchni i prawie jednym susem zjadła połowę spaghetti. Parzyliśmy na nią z ogromnym zdziwieniem. Zaczęliśmy się śmiać. Do kuchni weszła Lucy. Była okropnie mała. Ta ja miałam 1,70, Sam może parę centymetrów więcej, Nath może 1,80, Dylan był taki jak ja, a Lucy ledwo 1,60. Wyglądała na 15 lat. Dylan usiadł między Sam i Lucy. Zawołałam Nathana. Wyglądał jakby nie spał całą wieczność. Usadowił się obok mnie i zaczęliśmy posiłek. Stół mieścił osiem osób. Oprócz spaghetti stało na nim jeszcze sól, ser, który skądś wytrzasnęła Sam. Wszyscy jedli jakby ktoś miał im to zabrać. Teraz wyobrażam sobie co musiała gotować Sam.
Nagle Nath wylądował twarzą w spaghetti. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. On zasnął! Po chwili wyjął twarz ze spaghetti. Był cały umorusany. Wyglądał jak małe niezaradne dziecko. Zaczął się śmiać. Oni byli jedną wielką rodziną, a ja piątym kołem u wozu.
-Jutro.- powiedział Nath.
Popatrzyłam na niego z zaskoczeniem.
-Jutro pójdziemy do twojej rodzinki.- uśmiechnął się krzywo. Skądś znałam ten krzywy uśmiech.- Tylko idę z tobą.
***
Musieliśmy wziąć broń na wszelki wypadek. I tak nie umiem jej używać, ale Nath się uparł, że to dla mojego bezpieczeństwa.
Mieszkałam niedaleko szpitala. Moje małe mieszkanko, które dzieliłam z rodzicami i Annie. Nie wiem czy dam radę tam wejść.
Wzięliśmy taksówkę. Byliśmy na miejscu po dziesięciu minutach. Ten stary bloczek, w którym mieściło się zwariowane życie Black'ów. Rodzice bibliotekarze, jedna córka malarka i druga koszykarka. To życie było piękne, ale nie mogło trwać wiecznie.
Jeszcze raz sprawdziłam czy mam klucze i weszliśmy do środka. Hol nadal śmierdział tym dziwnym zapachem kiszonego ogórka i lakieru do włosów. Zapachy Marry, recepcjonistki. Przyszedł Calry, ten stary, rudy kot, który był w moim wieku. Tylko czekam, aż zdechnie. Szczerze go nienawidziłam. Ten kocur rozciął mi pół twarzy. Nadal mam lekką bliznę. Miałam dziesięć lat. Zaczął miauczeć.
-Zamknij się.- wycedziłam.
Zamruczał. Nath kucnął przy nim. Calry położył się na plecach. Podrapał go po brzuchu. I to mi mówił, żebyśmy nie tracili czasu na głupoty.
-Dobra, musimy iść.- powiedziałam.
Spojrzał na mnie przez ramię i wstał.
-Przepraszam. Po prostu znam te ściany.- zerknął na mnie,- Tylko nie pamiętam, kto mi je pokazał. Uwierz. Każdy z nas utracił coś ważnego. Ja na przykład pamiętam dane zdarzenia...- zaczął wchodzić po schodach.- tylko mam zamazane twarze.- wiedziałam, że jest bliski łez.
Co miałabym utracić? Zajrzałam do najgłębszych zakamarków mojego umysłu. Brakowało mi tam jednego. Moich wczesnych wspomnień. Pierwsze były... sprzed dwóch lat! Kiedy tatę potrącili. Niedługo po tym zakochałam się w Nathanie. Jak mogę nie pamiętać narodzin Annie czy moich urodzin. Czekaj... jest jedno. Moje dwunaste urodziny i... Nathan, mój chłopak. Patrzył na mnie z drugiej strony sali. Był blondynem z miodowymi oczami, które jak mówił "Moje oczy mają tylko jedno marzenie... patrzeć na ciebie". Wtedy mnie pierwszy raz pocałował, na dachu swojego domu.
Opadłam na podłogę. Nath do mnie podbiegł. Był parę schodków wyżej, ale i one wydawały się wiecznościom. Co?!
Uklęknął obok mnie.
-Nie pamiętam.- słyszałam własny szloch.- Pierwsze są sprzed dwóch lat.
Jego twarz zbladła. Chyba nikt tego nie doświadczył. Wziął moją twarz w dłonie. Ciekawe czy zawsze były takie poranione... jak u Nathana.
Nie bój się.- powiedział w moich myślach.- Ja nie pamiętam ludzkich twarzy sprzed przemiany. Ty ich pamiętasz.
On miał gorzej. Może nie wspomniał, że miał dziewczynę ale pewnie tak było. Nie pamięta jej twarzy, twarzy sąsiadów, twarzy przyjaciół, może nawet rodziny. Wspominał tylko o Sam i rodzicach. O matko!
Rzuciłam się mu na szyję. Objął mnie ramionami. Dlaczego były takie znajome? Serce zabiło mu szybciej. Wtuliłam twarz w jego szyję. Był dla mnie taki znajomy. Dlaczego?
Nagle sobie przypomniałam gdzie jesteśmy, na klatce schodowej w moim bloku. Puściłam go, ale niechętnie. Weszliśmy na te przeklęte piąte piętro.
Stanęłam przed drzwiami. Przez chwilę nie wiedziałam co robić. Łzy same spływały mi po policzkach. Nath podszedł do mnie od tyłu i objął rękami moje ramiona. Kiedy my się do siebie zbliżyliśmy? To było miłe uczucie. Nie chciałam przerywać, ale zrobił to on w mojej głowie.
Jeśli boisz się wejść, ja pierwszy wejdę.- powiedział w mojej głowie.
Wyjęłam klucze. Dałam mu wyraźny, że to będę ja. Chwilę mi zajęło włożenie klucza do dziurki przez te przęsącą rękę. Wzięłam głęboki wdech i wydech i weszłam do domu. Nikogo nie było. Annie zaraz wróci z rodzicami z co tygodniowych zakupów. Zamknął drzwi i poszłam wgłąb domu. Tęskniłam za nim. Był mały, ale wystarczał dla czwórki osób. Na ścianach były ogromne białe, prostokątne plamy po moich obrazach. Łzy same popłynęły.
Nath wziął mnie od tyłu i przytulił. Dlaczego był taki znajomy? Jego zapach, ramiona nawet głos. Nie, coś tu nie gra. Poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem. To nie była ta Sky z kruczoczarnymi włosami i piwnymi oczami... stała przede mną piękna brunetka z... zielonymi oczami jak świeża trawa po deszczu, jak świeże liście na drzewach. To nie byłam ja.
Walnęłam w lustro, aż się roztrzaskało. O dziwo ręka mnie prawie nie bolała. Do łazienki wpadł Nath. On pewnie też inaczej wyglądał przed przemianą. Teraz i jego chciałam walnąć i to zrobiłam. Ale przed zderzeniem z jego policzkiem dosłownie wzleciał w powietrze i wypadł przez drzwi do salonu. A więc to jest moja "super moc". Patrzyłam na moją rękę z zdziwieniem. On na mnie też. Leżał na podłodze i opierał się łokciami. Te grafitowe oczy zabłysły podziwem. Podeszłam do niego i pomogłam mu wstać.
Przez chwilę się śmialiśmy. Poszłam do pokoju Annie. Chciałam wziąć nasze zdjęcie. Jej pokój był taki jak zawsze. Żółte i zielone ściany, wiecznie nie pościelone łóżko, bałagan na biurku. Podeszłam do jej łóżka i je pościeliłam. Ucieszy się. Pod pościelą był... mój obraz. Trzymające się ręce na tle trawy. No tak, rodzice pozbyli się wszystkich, tylko ten został. Zostawiła go, bo chciała mieć mnie przy sobie. Wzięłam jedną samoprzylepną karteczkę z biurka i napisałam:
-Dobra, musimy iść.- powiedziałam.
Spojrzał na mnie przez ramię i wstał.
-Przepraszam. Po prostu znam te ściany.- zerknął na mnie,- Tylko nie pamiętam, kto mi je pokazał. Uwierz. Każdy z nas utracił coś ważnego. Ja na przykład pamiętam dane zdarzenia...- zaczął wchodzić po schodach.- tylko mam zamazane twarze.- wiedziałam, że jest bliski łez.
Co miałabym utracić? Zajrzałam do najgłębszych zakamarków mojego umysłu. Brakowało mi tam jednego. Moich wczesnych wspomnień. Pierwsze były... sprzed dwóch lat! Kiedy tatę potrącili. Niedługo po tym zakochałam się w Nathanie. Jak mogę nie pamiętać narodzin Annie czy moich urodzin. Czekaj... jest jedno. Moje dwunaste urodziny i... Nathan, mój chłopak. Patrzył na mnie z drugiej strony sali. Był blondynem z miodowymi oczami, które jak mówił "Moje oczy mają tylko jedno marzenie... patrzeć na ciebie". Wtedy mnie pierwszy raz pocałował, na dachu swojego domu.
Opadłam na podłogę. Nath do mnie podbiegł. Był parę schodków wyżej, ale i one wydawały się wiecznościom. Co?!
Uklęknął obok mnie.
-Nie pamiętam.- słyszałam własny szloch.- Pierwsze są sprzed dwóch lat.
Jego twarz zbladła. Chyba nikt tego nie doświadczył. Wziął moją twarz w dłonie. Ciekawe czy zawsze były takie poranione... jak u Nathana.
Nie bój się.- powiedział w moich myślach.- Ja nie pamiętam ludzkich twarzy sprzed przemiany. Ty ich pamiętasz.
On miał gorzej. Może nie wspomniał, że miał dziewczynę ale pewnie tak było. Nie pamięta jej twarzy, twarzy sąsiadów, twarzy przyjaciół, może nawet rodziny. Wspominał tylko o Sam i rodzicach. O matko!
Rzuciłam się mu na szyję. Objął mnie ramionami. Dlaczego były takie znajome? Serce zabiło mu szybciej. Wtuliłam twarz w jego szyję. Był dla mnie taki znajomy. Dlaczego?
Nagle sobie przypomniałam gdzie jesteśmy, na klatce schodowej w moim bloku. Puściłam go, ale niechętnie. Weszliśmy na te przeklęte piąte piętro.
Stanęłam przed drzwiami. Przez chwilę nie wiedziałam co robić. Łzy same spływały mi po policzkach. Nath podszedł do mnie od tyłu i objął rękami moje ramiona. Kiedy my się do siebie zbliżyliśmy? To było miłe uczucie. Nie chciałam przerywać, ale zrobił to on w mojej głowie.
Jeśli boisz się wejść, ja pierwszy wejdę.- powiedział w mojej głowie.
Wyjęłam klucze. Dałam mu wyraźny, że to będę ja. Chwilę mi zajęło włożenie klucza do dziurki przez te przęsącą rękę. Wzięłam głęboki wdech i wydech i weszłam do domu. Nikogo nie było. Annie zaraz wróci z rodzicami z co tygodniowych zakupów. Zamknął drzwi i poszłam wgłąb domu. Tęskniłam za nim. Był mały, ale wystarczał dla czwórki osób. Na ścianach były ogromne białe, prostokątne plamy po moich obrazach. Łzy same popłynęły.
Nath wziął mnie od tyłu i przytulił. Dlaczego był taki znajomy? Jego zapach, ramiona nawet głos. Nie, coś tu nie gra. Poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem. To nie była ta Sky z kruczoczarnymi włosami i piwnymi oczami... stała przede mną piękna brunetka z... zielonymi oczami jak świeża trawa po deszczu, jak świeże liście na drzewach. To nie byłam ja.
Walnęłam w lustro, aż się roztrzaskało. O dziwo ręka mnie prawie nie bolała. Do łazienki wpadł Nath. On pewnie też inaczej wyglądał przed przemianą. Teraz i jego chciałam walnąć i to zrobiłam. Ale przed zderzeniem z jego policzkiem dosłownie wzleciał w powietrze i wypadł przez drzwi do salonu. A więc to jest moja "super moc". Patrzyłam na moją rękę z zdziwieniem. On na mnie też. Leżał na podłodze i opierał się łokciami. Te grafitowe oczy zabłysły podziwem. Podeszłam do niego i pomogłam mu wstać.
Przez chwilę się śmialiśmy. Poszłam do pokoju Annie. Chciałam wziąć nasze zdjęcie. Jej pokój był taki jak zawsze. Żółte i zielone ściany, wiecznie nie pościelone łóżko, bałagan na biurku. Podeszłam do jej łóżka i je pościeliłam. Ucieszy się. Pod pościelą był... mój obraz. Trzymające się ręce na tle trawy. No tak, rodzice pozbyli się wszystkich, tylko ten został. Zostawiła go, bo chciała mieć mnie przy sobie. Wzięłam jedną samoprzylepną karteczkę z biurka i napisałam:
"Moja Annie...
jeszcze przyjdę utulić cię do snu i opowiedzieć bajkę
obiecuję
dziękuję za obraz
SKY"
Usłyszałam otwieranie drzwi. Kurde ja ich nie zamknęłam! Ktoś rzucił zakupy do kuchni.
-Córciu wiesz, że płacz nie przywróci ci siostry!- mama. To moja mama!
Nath mnie objął. Wyrwałam się. Ala zanim nacisnęłam klamkę rozległy się trzy strzały.